piątek, 27 stycznia 2012

Gorlicka wystawa malarstwa Eugeniusza Gerlacha






Otwarta niedawno[1] w Dworze Karwacjanów wystawa prac malarskich Eugeniusza Gerlacha[2] obejmuje obrazy olejne, ilustrujące najważniejsze dokonania i najbardziej charakterystyczne rysy twórczości tego krakowskiego artysty. Jak dowiedzieliśmy się podczas wernisażu, nie wszystkie spośród przywiezionych prac znalazły się w ekspozycji, ponieważ z uwagi na jej klarowność należało dokonać pewnych wyborów. Owo nieuniknione ograniczenie podkreśliło jednak tylko siłę wyrazu całości wystawy. Niewątpliwie, dla określenia pełniejszego kontekstu sztuki Gerlacha, wskazywanie genealogii i wpływów nie jest rzeczą najważniejszą. Jednak wśród licznych źródeł inspiracji rozwiniętych w czasie półwiecza działalności artysty, zapewne należałoby wskazać na tradycję koloryzmu, nurt awangardy francuskiej, a także na założenia kierunku znanego jako formizm. Jak się wydaje, bezpośredni wpływ osobowości twórczej mistrza - Wacława Taranczewskiego również nie powinien zostać przy tym pominięty. Obrazy, które można oglądać w gorlickiej galerii przykuwają uwagę wielką konsekwencją realizacji założeń formalnych przy zachowaniu niezależnej, indywidualnej wizji artystycznej, tak, iż zdawać by się mogło, że mamy do czynienia z jednym cyklem prac wyrażających dojrzałą i ostatecznie skrystalizowaną osobowość twórczą.
Artysta operując śmiałym pociągnięciem pędzla, za pomocą siatki ciemnych linii konstruuje geometryczne układy elementów, których pola wypełnia subtelnie rozegrany kolor. Partie chromatyczne są od siebie oddzielone poprzez czarny kontur, co może niekiedy przypominać formy witrażowe. Z daleka widzimy jednolite powierzchnie, lecz w barwnych prześwitach tak wiele się dzieje, że zyskują one przez to niezwykłą głębię, niczym światło sączące się przez nieregularne, miejscami grube kawałki szkła. Rozcieńczony kolor osiąga gdzieniegdzie witrażową migotliwość, gdzie indziej zaś plama zachowuje gęstość i substancjalną spoistość. Tak, np. w obrazach pt. Żurawie 78, albo Zdjęcie z krzyża II, gdzie dominują oranże i ochry, zaś pogrubiony czarny kontur przeradza się w rozległą niemal samoistną sylwetę. Zagęszczenia faktur, partie chromatyczne budowane są z wystudiowanych odcieni i misternie położonych plam. Zatem fascynacja kolorem, ustępstwa na rzecz miękkiego połączenia przenikających się barw łączą się malarstwie Gerlacha z postkubistyczną konstrukcją i awangardową dyscypliną. Pełna afirmacji świata Martwa natura z kamionkowym świecznikiem jest dynamiczną kompozycją zbudowaną z geometrycznych elementów, w której jednak właściwym środkiem wyrazu jest kolor. Martwa natura z białą draperią zdaje się być wielką syntezą kubizmu i hołdem pamięci wielkiego Cézanne’a.
Eugeniusz Gerlach, Akt, olej, płótno
W sztuce Eugeniusza Gerlacha światło, kolor i linia są w pełni autonomiczne, to znaczy nie pozostają na służbie świata „pozamalarskiego”. Tylko wewnętrzna dyscyplina i przyjęte założenia konstrukcyjne nadają sens poszczególnym elementom obrazu. Budowanie przestrzeni, wzajemne usytuowanie przedstawianych przedmiotów dokonują się w sposób całkiem nowoczesny, tj. wyzwolony od dawnych zasad perspektywy. Choć niekiedy kompozycje te zdają się bliskie abstrakcji, artysta opowiada nam swoim językiem tematy pejzażu, aktu czy martwej natury, tworząc za każdym razem niezwykłą symfonię rytmu i koloru. Wskażmy choćby na prace, Limba nad Morskim Okiem, Akt z wachlarzem czy Martwa natura z bandżo.
Zwrócono uwagę, że w twórczości Gerlacha pobrzmiewa echo tradycji kubizmu. Rozbicie przedmiotu i dominanta geometrycznych kształtów mogłyby skłaniać do takiej opinii. Jednak u Gerlacha konstrukcje te zdają się służyć innemu celowi. Jak pamiętamy, Picasso tworzył obrazy, które budował z założeniem, iż nie istnieje uprzywilejowany punkt obserwacji. Stworzony w renesansie model perspektywy uległ tutaj daleko posuniętej „dekonstrukcji” i od tej chwili „przedmiot” przedstawiany był, jako „rozwijający się” w procesie dynamicznej pracy oka. Już Cézanne odkrył, że nasz faktyczny sposób widzenia nie zgadza się z złożeniami perspektywy zbieżnej. Błędny okazał się, więc obowiązujący schemat, zgodnie, z którym linie biegnące od obrysu modela do punktu obserwacji, miałyby się przecinać w jednym punkcie. Mamy przecież dwoje oczu. Stąd na płótnach Cezanne’a obraz jabłka, talerza albo filiżanki zdaje się rozchwiany, w każdym razie „bogatszy” niż wynikałoby to z tradycyjnego geometrycznego odwzorowania. Jak wiadomo Braque i Picasso poszli tą drogą dalej, wyciągając z dotychczasowych założeń dalsze konsekwencje. Formalnie Panny z Avignon to postacie widziane z różnych kierunków, a domy w pejzażu Braque’a zdaja się falować jak podczas trzęsienia ziemi. Należy dodać, że istotnym źródłem inspiracji dla tego nowego sposobu przedstawiania przedmiotu była ówczesna fascynacja artystów odkryciami w dziedzinie geometrii. Rewizja euklidesowego aksjomatu o prostych równoległych, która zaproponował B. Riemann, otworzyła drogę do spekulacji na temat hipotetycznych „innych wymiarów” i konstrukcyjnego modelowania rzeczywistości z pominięciem tradycyjnego sposobu widzenia świata. Jednak artyści awangardy - m. in. A. Ozenfant negatywnie odnieśli się do tych postulatów, określonych jako „wspaniała zabawa umysłu ludzkiego, bez żadnych punktów styku ze światem realnym”. Ich reakcja nie była wyrazem oporu wobec nowoczesności, (jako nieuniknionej konsekwencji nadchodzących czasów) lub próbą negacji odkrywczych i nowatorskich środków wyrazu, lecz zrodziła się z obawy o autentyczność doświadczenia tego co widzialne – źródła, z którego winien czerpać każdy prawdziwy artysta. Przenoszenie na teren sztuki gotowych teorii oraz sprowadzenie działań artystycznych do roli jałowych ilustracji ustaleń nauki budziło u tych autorów uzasadnioną niechęć.
Darując sobie w tej chwili dalsze rozwinięcie powyższej dygresji, przyjmijmy że pewne powierzchowne - „morfologiczne” podobieństwo między zgeometryzowanymi formami, które pojawiają się na obrazach Eugeniusza Gerlacha a tradycją kubizmu, jest chyba niezbyt istotne dla interpretacji malarstwa omawianego autora. Oryginalna synteza wielu artystycznych wątków, z jaką mamy do czynienia w twórczości Gerlacha zdaje się bliżej założeń twórców awangardy a na gruncie polskim chyba lepiej byłoby ją odnieść do dzieł Leona Chwistka i tzw. formizmu. W omawianych pracach nie przejawia się bowiem Picassowski niepokój poznawczy, nacechowany (w istocie) augustiańskim pesymizmem i lękiem, który można by wywieść gdzieś z ostrych rysów twarzy postaci El Greca. Oto przed nami racjonalne studium, z którego wyłania się harmonijna wizja świata - niefrasobliwa, pełna sił witalnych, w której zdaje się obecny ślad rodzimych inspiracji - coś z zakopiańskiego malarstwa na szkle, z drzeworytów Skoczylasa.
Można mieć nadzieję, że gorlicka wystawa znajdzie spore zainteresowanie pośród zwiedzających, ponieważ jej oglądanie zdaje się znaczącym przeżyciem estetycznym oraz niezwykłą przygodą intelektualną. Ekspozycja czynna jest do 1. lutego 2012.


Paweł Nowicki


Tekst opublikowany za zgodą Muzeum "Dwory Karwacjanów i Gładyszów" w Gorlicach.


[1] Wernisaż wystawy odbył się 13. stycznia 2012 w sali im. ks. Bronisława Świeykowskiego w Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów Gorlicach.

[2] Eugeniusz Gerlach, ur. w 1941 w Bieniawie koło Tarnopola (na Kresach Wschodnich) ukończył Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W roku 1966 uzyskał dyplom na Wydziale Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowniach profesorów Wacława Taranczewskiego i Mieczysława Wejmana. Uprawia malarstwo sztalugowe, grafikę i rysunek. Eugeniusz Gerlach jest autorem przeszło 50 wystaw indywidualnych a także ma na swoim koncie około 70 wystaw zbiorowych. Jest także laureatem wielu znaczących nagród i wyróżnień. Obecnie mieszka w Krakowie.

sobota, 14 stycznia 2012

Artyści i farmaceuci w Dworze Karwacjanów


W piątek 13 stycznia w gorlickim Dworze Karwacjanów odbył się wernisaż inaugurujący dwie wystawy współczesnego malarstwa. W sali im. ks. Bronisława Świeykowskiego będzie można oglądać obrazy Eugeniusza Gerlacha, zaś w sali im. prof. Włodzimierza Kunza otwarto ekspozycję wieńczącą Ogólnopolski Konkurs Malarski, zorganizowany przez Muzeum Farmacji Collegium Medicum UJ zatytułowaną Materia medicinalis, materia artificialis.  
 
Eugeniusz Gerlach
Martwa natura z kamionkowym świecznikiem
Eugeniusz Gerlach, ur. w 1941 w Bieniawie koło Tarnopola (na Kresach Wschodnich) ukończył Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. W roku 1966 uzyskał dyplom na Wydziale Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowniach profesorów Wacława Taranczewskiego i Mieczysława Wejmana. Uprawia malarstwo sztalugowe, grafikę i rysunek. Eugeniusz Gerlach jest autorem przeszło 50 wystaw indywidualnych a także  ma na swoim koncie około 70 wystaw zbiorowych. Jest także laureatem wielu znaczących nagród i wyróżnień. Obecnie mieszka w Krakowie.
 
Wystawa pt. Materia medicinalis, materia artificialis, stanowi pokłosie Ogólnopolskiego Konkursu Malarskiego, którego organizatorem było Muzeum Farmacji UJ. W zamierzeniu autorów, każda z prac prezentowanych na wystawie ma stanowić próbę odpowiedzi na pytanie: Czy w swoim artystycznym laboratorium twórca może stworzyć receptę na sztukę?  Jak często bywa w przypadku tego typu wystaw, wyróżnieni artyści prezentują bardzo różne - często nieporównywalne style i środki wyrazu. 
Anna Taut, Laboratorium malarskie, II Nagroda
                                                                    ***
Wystawa prac tematycznie związanych z rekwizytorium apteki stanowi okazję, by przypomnieć postać Wiesława Fuska zmarłego w ubiegłym roku bieckiego farmaceuty zarazem wybitnego malarza, który swą twórczością wpisał się  na trwałe w pamięć Ziemi Gorlickiej. W tym roku artysta ukończyłby sto lat. Więcej o Wiesławie Fusku można znaleźć tutaj.

                                                                                                               

                                                                                     Paweł Nowicki

piątek, 6 stycznia 2012

Podróże ze Stasiukiem (A. Stasiuk, "Taksim")

-->
Kto pamięta wcześniejszą książkę Andrzeja Stasiuka Jadąc do Babadag, ten musi przyznać, że Taksim łączy z nią dalekie podobieństwo. Dla obu utworów wspólny jest motyw podróży, wędrówki przez Słowację, Węgry, Rumunię, na Wschód i dalej na Południe, w trakcie której odsłania się pewna charakterystyczna wizja świata, będąca swoistym pejzażem wewnętrznym bohatera-narratora. W obu powieściach jest obecny podobny wątek refleksji nad kulturą, historią oraz kondycją duchową mieszkańców Europy Środkowej, zarazem szczególne usytuowanie bohatera resp. obserwatora względem świata, nadające tym utworom charakter poetyckiego quasi reportażu. W obydwu książkach spotykamy podobne „rozproszenie” narratora, jak gdybyśmy oglądali film nakręcony z kilku wirujących kamer, po czym próbowali ustalić środek, wokół którego dokonuje się obrót. Dlatego bardzo ryzykowny wydaje się wszelki zamiar odczytywania Stasiuka w kontekście historii albo polityki. To, co się nam ukazuje jako wizja miasta, kraju czy grupy etnicznej, jest tylko obrazem ukonstytuowanym w polu widzenia bohatera i bardziej stanowi osobistą ekspresję niż nośnik tezy, z którą można by polemizować.
Tworzywem, z którego zbudowany jest świat przedstawiony obu utworów, są fragmenty rozmów, zapamiętane obrazy, ludzkie gesty. Widzimy pejzaż prowincji, biedę, ale też żałosne ambicje mieszkańców, połączone z ich nieziszczoną tęsknotą za jakimś dalekim Eldorado. Bohater jest obcym – przybyszem, przechodniem, wędrowcem, który notuje swoje obserwacje i utrwala zasłyszane głosy. W tych dwóch powieściach autor zdaje się zgłębiać wciąż tę samą trudność, rozwijając swą niezwykłą wizję części Europy, z którą związany jest bardzo silnymi więzami. Dlatego Jadąc do Babadag i Taksim mogą być potraktowane jako uzupełniające się elementy cyklu. Proust pisząc o Dostojewskim, wspomina, że w jego czterech wielkich powieściach występują właściwie ci sami bohaterowie, to znaczy te same ludzkie typy, za każdym razem ukazane w nieco innym świetle. Warto o tym przypomnieć wobec zarzutów, jakoby Taksim był wtórny, i jakoby Stasiuk się powtarzał. Owszem możemy zauważyć coś w rodzaju rekapitulacji własnej twórczości, czy dokonywanej przez pisarza próby budowy własnej mitologii, ale to chyba nie powinno być podstawą do formułowania zarzutu. Jeżeli pojawiają się motywy z wcześniejszych utworów, jak postać biedaka z trójkołowym rowerem, nazwisko Zalatywój, tajemniczy pokój, do którego prowadzą małe drzwi, ewokujący atmosferę grozy, którą pamiętamy z Opowieści galicyjskich, środowisko marginesu, które przywodzi na myśl Mury Hebronu i Dziewięć, to możemy widzieć w tym dokonywany przez Stasiuka przegląd rekwizytów świata własnej kreacji literackiej.
Akcja powieści Taksim rozgrywa się w Europie Wschodniej, u podnóża Karpat. Ta lokalizacja geograficzna jest bardzo istotna. Granice państw nie mają tu znaczenia i nie tylko dlatego, że zatarła je Unia. Jest to pogranicze ścierających się ze sobą trzech prastarych kultur: Bizancjum, Rzymu i Orientu, które jak wielkie kry kontynentalne zachodzą tu na siebie i niezmiennie trwają, pomimo powierzchownych ruchów geopolitycznych. To miał na myśli Ferdynand Braudel pisząc, że: „Cywilizacje [...] kroczą przez czas, odnoszą triumf nad ograniczonością trwania. Gdy kręci się film historii, one pozostają na miejscu, niewzruszone”. Cywilizacja to pewna sztuka życia, to tysiące powtarzających się postaw. Państwa z ich administracją przemijają i są jak pokolenia trawy, która porasta te olbrzymie prastare formacje. W przyjętej koncepcji historii tym, co na prawdę ważne, jest to, co nie ulega zmianie.
W swej wcześniejszej książce Stasiuk pisał o dwóch strumieniach spływających do dwu sąsiednich dolin. Choć są one blisko siebie - na odległość spojrzenia, wiemy, że jeden skończy swój bieg w Bałtyku, a drugi w Morzu Czarnym. Motyw działu wód powraca w także Taksimie. Bohater stąpa po ziemi pełnej pamiątek i symboli, gdzie wszystko zdaje się swojskie, jednak drogi stąd wiodą w odmiennych kierunkach. W Europie Środkowej zanikły granice, jednak ta prowincja świata nadal pozostała prowincją. Dominantę stanowią tutaj marazm i wielkie rozczarowanie, jak gdyby rozpad komunizmu odsłonił jedynie inny aspekt odwiecznej bylejakości.
Bohater–narrator to mężczyzna pełen wrażliwości i nostalgii, a zarazem pozbawiony złudzeń obserwator swego czasu - pogodzony ze swym miejscem na ziemi, starzejący się wraz z nim i razem z nim odchodzący w przeszłość. Jest częścią miasta, które umiera. Dawne cywilizacje Orientu zasypywał piasek. Ten świat, to znaczy nasz świat, zdaje się ginąć wśród tandety i zdegradowanych przedmiotów. To co nowe, w kolorowym opakowaniu i poprawnie schludne, jest naznaczone bylejakością. Naszym przedmiotom nie przysługuje przywilej dostojnego przemijania. Nie stosuje się do nich kategoria trwania, lecz okres ważności. Bohater (pisarz!) odnosi papier na makulaturę, by zdobyć pieniądze na parę litrów benzyny: „Ale nie miałem siły. To miasto było jak los. Byłem już stary i chciałem przeczekać jeszcze jedną zimę. A potem pewnie następną. Musiałem tu zostać, bo w innym miejscu nie potrafiłbym zasnąć ani się obudzić” (s. 98).
Bohater wegetuje. Jest przywiązany do kilku obrazów: widoku z okna, z pozoru mało ważnych fragmentów pejzażu. „W innym miejscu nie byłoby mostu nad rzeką i dudnienia samochodów na moście. Nie byłoby łuny nad stacja benzynową. To są ważne rzeczy i z czasem okazuje się, że nie można bez nich żyć” (s. 98). Jest to jakaś postać patriotyzmu. Być może najbardziej źródłowa u tych, którzy na co dzień nie wyrażają swych uczuć w sposób oficjalny. Jego życie jest jednym z elementów tego świata: „Tak więc wszędzie brakowałoby mi odgłosów mostu. I smrodu fabryki. I zapachu węglowego dymu, gdy zaczynają się zimne dni. To miasto będzie zamierało wraz ze mną. Ta myśl pozwala mi lepiej znosić samotność. Niczego więcej nie potrzebuję. Reszta jest kłamstwem. Trzeba mieć gdzie umrzeć i tyle” (s.99). Gdzieś daleko w tle pobrzmiewa echo Ziemi jałowej Eliota z jego koncepcją korelatu obiektywnego. Bo czy nie taką funkcję pełni w prozie Stasiuka ten pejzaż ani miejski, ani wiejski, stary człowiek pchający trójkołowy rower, stacja benzynowa nocą, postindustrialne widma architektury?
W podupadłym mieście bohater spotyka biedaków, zbieraczy złomu, rozpaczliwych kombinatorów, żyjących dniem dzisiejszym, pijaków, wsłuchanych w bełkot reklam w obskurnej piwiarni. Wraz ze swym wspólnikiem prowadzi handel obwoźny, sprzedając odzież z drugiej ręki tam, gdzie bieda jest jeszcze większa. Spotykamy emigrantów z Rumunii i ze Wschodu, przemoc i walkę o przetrwanie, bez nadziei na lepszą przyszłość. Jest jednak w powieści Stasiuka obecna wiara w pierwotną moc życia. To, co zdawałoby się stać najniżej w porządku cywilizacyjnym, okazuje swą niezniszczalną żywotność. Cyganie, którzy byli na tych ziemiach od zawsze, okazują się najlepiej do zmian przystosowani: „Wiedział, że okazję dostaje się tylko raz. Strach i spryt od pokoleń” (s. 301). Zajęci zbieraniem odpadków - śmieci wyrzuconych gdzieś z lepszego świata, żyją na granicy przetrwania i tylko oni, zdaniem autora, zachowali pewną paradoksalną autentyczność. Nie są niczym więcej, ani niczym mniej od tego, co dała im natura, są jak zielsko, porastające wraki i ruiny. W Jadąc do Babadag czytamy: „Europa powoływała do życia narody królestwa, cesarstwa i państwa, które trwały i upadały. Zapatrzona w rozwój, ekspansję i wzrost, ni potrafiła sobie wyobrazić, że można żyć poza czasem, poza historią. Tymczasem oni dokonali cudu. Z sardonicznym uśmiechem patrzyli na parkosyzmy naszej cywilizacji i jeśli brali z niej coś dla siebie, to były to śmieci odpadki, zrujnowane domy i jałmużna. Tak jakby reszta nie przedstawiała dla nich żadnej wartości” (s. 97).
A może wizję literacką Stasiuka winno się postrzegać jako wielką metaforę kondycji człowieka epoki ponowoczesnej? W pewnym sensie bankruta i wygnańca... Dawne systemy wartości spajała wiara w przyszłość. Wyrażała się ona między innymi poprzez solidność i trwałość przedmiotów codziennego użytku. Dziś wszystko zdaje się wypierać jednorazowa tandeta. Świat, w którym żyje bohater, to ponowoczesny śmietnik. Jego miejsce na ziemi, te kraje na pograniczu, są prowincją tego śmietnika - jego „przedmurzem”! Tu trafiają wszystkie rzeczy używane, które gdzieś w Paryżu, Londynie i w innych miejscach, dawno przestały się liczyć, zaś tu zdają się żyć raz jeszcze, w swoim nowym, zdegradowanym wcieleniu: „Ludziom przybywa rzeczy. Mają coraz więcej coraz gorszych. Wciąż trzeba coś przywozić i wywozić, pozbywać się starych, żeby zrobić miejsce na nowe. To jest kłopot. Wywożą za miasto, do lasu. Na południe, w głąb dolin, tak jak opony […]. Czasami widzę wywrotki wypełnione połamanymi meblami z plastiku, lodówkami, pogiętymi rowerami, dziecięcymi wózkami, całym tym jednorazowym gównem” (s. 98).
To również może być odczytane jako metafora, która tym razem zdaje się sugerować degradację duchową, intelektualną. Przejmujemy idee, poglądy, myśli z drugiej ręki - myśli nieprzemyślane, lecz brane za swoje z braku lepszych, które  są jak stroje, kupowane po to tylko, by mieć się w co ubrać. Ortega y Gasset pisał w Buncie mas o nieodpowiedzialności wszelkiego myślenia, które nie zrodziło się z autentycznej konfrontacji z rzeczywistością. Pisał o takim myśleniu, które w istocie jest zabawą w myślenie, gdy można sobie pozwolić na luksus marzycielstwa. Przyswajamy myśli wzięte z Francji, Anglii albo nie wiadomo skąd, bo akurat pasują, bo tak się składa, że komuś jest do twarzy z pewną retoryką albo z nawykiem powtarzania, bo tak się nauczył, a pewne przekonania są jak tik nerwowy. Do głoszenia, a nawet wyznawania poglądów, można się przyzwyczaić jak do żucia gumy lub do przybierania określonej pozy. Czy Polska początków XXI wieku jest jak paw Europy pośród brudnych szmat sprowadzanych za bezcen wraz z repertuarem zachowań i postaw rodem z londyńskich nowojorskich slumsów?
Pamiętamy jak Witkacy w Pożegnaniu Jesieni prorokował wizję chińskiej hegemonii, totalitaryzm na wzór społeczności mrówek – inflację ludzkiego bytu, zatratę indywidualności. Nie był to, jak wiemy, lęk przed narodem azjatyckim jako takim, lecz przed pewnym typem kultury i ściśle określonym przepisem na życie. Stasiuk opisując zalew Europy przez chińskie  wyroby również ma na myśli coś więcej niż tylko pewien fenomen gospodarczy lub socjologiczny. Konstatuje zanik, atrofię sił witalnych naszej cywilizacji, pisząc, że  „wszyscy mogą już sobie iść, mogą się zabierać z miasta i okolicy, zewsząd, mogą dać sobie spokój i mogą odpocząć, bo teraz oni, żółci, zajmą się tym wszystkim, czym musieliśmy się do tej pory zajmować my. […] Chińczycy przybyli, żeby nas zastąpić. A może wcale się nie zbudziłem, bo jednak wstałem, poszedłem i odsunąłem zasłonę, żeby sprawdzić. Stacja stała i wyglądała jak zwykle, ale to też mógł być dalszy ciąg snu” (s. 99).
Więc Chińczycy przybyli, żeby nas zastąpić w istnieniu. To, co prawdziwe, jest wypierane przez masową imitację. A więc tradycyjny typ człowieczeństwa traci swą esencję i rozmywa się.
Są czytelnicy, których bulwersuje brutalny i pełen wulgaryzmów język powieści Stasiuka. Ale pamiętajmy, że ten język stanowi tworzywo, z którego autor buduje świat przedstawiony. Wywodzi się on z zasłyszanych głosów, pijackich monologów, przekleństw, stanowi o sposobie ekspresji kreowanych postaci. Bardzo często mamy do czynienia z mową pozornie zależną, ukazującą świat niejako oczami bohatera. Mowa pozornie zależna jest jak obiektyw, którego ogniskową ustawia się na tych własnościach przedmiotów, które wchodzą w pole widzenia konstruowanej postaci. Autor powołując do życia bohatera (a bohaterem jest też narrator pierwszoosobowy) wyposaża go w określony typ spostrzegawczości, na podobieństwo wrażliwości na określone spektrum barw, które jest zdolny odbijać bądź absorbować. Właściwie nie widzimy bohaterów od zewnątrz, ani nie znamy ich powierzchowności, lecz dowiadujemy się, kim są, poprzez to, czego się domyślają ze świata lub tego, o czym mówią. I tak jak kolory w obrazie malarskim, podobnie pole widzenia bohatera musi być uzgodnione z jego hipotetycznym wnętrzem. Zresztą bohater nie ma żadnego innego wnętrza innego niż to, które ujawnia się w mowie.
*
Taksim rozpisany jest na dwa głosy. W monolog narratora wplecione są opowieści i wspomnienia Władka - jego wspólnika i towarzysza podróży. Władek zdaje się istnieć w powieści tylko jako głos. Czy ma jakąś istotę inną niż treść opowieści, którą snuje? O narracyjnym charakterze ludzkiej egzystencji napisano wiele, podobnie jak o fenomenologii głosu. Przeświadczenie, że ludzki sposób bycia przejawia się jako opowiadana historia i konstytuuje się poprzez przesądy, presupozycje, miejsca niedookreślenia, że tak jak opowieść wydarza się i trwa w określonym czasie, znane jest od dawna. Próba analizy powieści Stasiuka pod tym kątem mogłaby stanowić temat oddzielnego szkicu. Warto jedynie wskazać fragmenty, które mogłyby się stać punktem wyjścia do interpretacji wiodącej
w tym kierunku: „Tylko to potrafiłem: prowadzić i słuchać jak gada. Poszedłby na południe w tych rozklapcianych adidasach. Gadałby do siebie. Szedłby i mamrotał. Nic gorszego nie mogłoby mu się przytrafić. Przecież jak nie gadał, to był martwy. Chwilami miałem wrażenie, że żył tylko po to, żeby to swoje życie potem komuś opowiadać. Trafiłem mu się jak ślepej kurze ziarno, gdy już nikt nie chciał go słuchać. […] Mógł najwyżej pójść do knajpy i tam próbować tych swoich legend, ale w knajpach wszędzie były już telewizory i dawni kumple woleli patrzeć na plastikowe gówno, bo ono chociaż na chwilę pozwalało im zapomnieć o własnym życiu. (s. 244-245) „A mnie się wydawało, że tą gadaniną po prostu zabija czas, wypełnia nią kilometry, wypełnia odległości i odgania lek przed klęską, że próbuje rozwiać nią smutek wypełniający kabinę. Tymczasem on po prostu ze skrawków, z resztek,
z odgłosów, ze wspomnień i z przeczuć składał sobie prawdę. Pił, palił i czuł przez skórę. (s. 101)
*
Pomimo goryczy i katastroficznych wątków, powieści Stasiuka tętnią życiem i wyrażają wielki, niezaspokojony głód świata. Jego postacie (choć czasem zjawiają się jak cienie ze starej fotografii) wyrażają prawdę ludzkiej natury w jej mrocznej i nieokiełznanej pełni a  pod tym względem przywodzą na myśl bohaterów znanych z twórczości Hemingway’a czy Londona.
                                                                                                         
                                                                                Paweł Nowicki
Andrzej Stasiuk, Taksim,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009
Tekst zamieszczony w kwartalniku FRAZA” nr 2  (72) 20011

„Tęsknota pod mikroskopem” - debiut poetycki Zofii Rzący

-->




Tęsknota jest tym doświadczeniem, w którym przejawia się  nasza najbardziej intymna, a zarazem najgłębsza więź ze światem i innymi ludźmi. Za czym w życiu tęsknimy? Czy za  tym, co minęło,  za drugim człowiekiem, za nieznanym, a może  za Bogiem?  Ten, kto tęskni, jest zawsze w pewien sposób samotny, a uczucie braku, nieobecności bliskiej osoby lub miejsca, zmusza nas do refleksji i uwrażliwia na poezję i tajemnicę. Czasem,  tak naprawdę,  nie wiemy, za czym tęsknimy i ten rodzaj niepokoju zdaje się najbliższy doświadczeniom określanym mianem uczuć metafizycznych. To szczególne  usytuowanie wobec własnej przeszłości oraz  więź z osobami, których z różnych powodów z nami nie ma, stanowi o unikatowym charakterze naszej  egzystencji.  Z tęsknoty rodzi się  potrzeba kontaktu -  powrotu i spotkania, ale też pragnienie ujęcia rzeczy w adekwatne słowa, a więc  utrwalenia obrazów  i sensów. Dlatego tęsknota tak często wyraża się w sztuce. 
Poezja Zofii Rzący posiada charakter głęboko intelektualny i jest osadzona w bogatej tradycji literatury europejskiej; jest wyrazem starannego wykształcenia oraz wielkiej wrażliwości autorki. Jest to więc twórczość adresowana do odbiorcy o wysokiej kulturze, świadomego wagi fundamentalnych pytań,  które zdają się nie tracić swej aktualności, od czasów antyku aż  po współczesny egzystencjalizm. Jednocześnie poezja Zofii Rzący daje się odczytać jako osobiste wyznanie - próba opisu i oswojenia świata, w którym autorce dane jest żyć. Wiemy, że w kropli wody przegląda się całe uniwersum. Tak samo każdy z nas znajduje się w centrum swego  horyzontu, poza który nie jest w stanie wyjść. Motyw kobiety ze szklaną kulą z obrazu Johna Williama Waterhouse’a, który znajdujemy na okładce książki, da się zinterpretować w ten sposób. Całość przeglądająca się w części, w której  splata się w sekretny wzór.
By mówić prawdę o sobie, a zarazem prawdę o świecie przeżywanym, poetka stara się  uwzględnić wymiar prywatności, a więc bliskość i konkret swojego najbliższego otoczenia. Jesteśmy we własnym wnętrzu, doświadczamy olśnień, nadziei, ale też bezsenności, rozczarowania i tęsknoty. Poetka pozostawia po sobie znaki na papierze, lecz pozostawia także okruchy chleba, ślad oddechu na zimowej szybie. Spogląda w przyszłość i w przeszłość,  ale też w jej życiu ważny jest  widok  z okna, który kształtuje ją  każdego dnia. W wierszach Zofii Rzący natrafiamy na wiele rekwizytów z jej rodzinnych stron, rozpoznajemy elementy pejzażu, które są poetycko przetworzone i podniesione do rangi symboli. Nazwy podkarpackich miejscowości z ich konotacjami historycznymi, góry, rzeki, zjawiska przyrodnicze - wszystko to składa się na bardzo dojrzały obraz poetycki, silnie zakorzeniony w sferze osobistych refleksji i uważnej  obserwacji świata. Tak jest między innymi w wierszu pt. Ropa, w którym pozorna oszczędność środków wyrazu pozwala ująć bogactwo barw, jakości akwatycznych, dynamizm żywiołu i w powiązaniu z pełnym wrażliwości przywiązaniem do rodzimego pejzażu,  ukazać jego niepowtarzalny koloryt.

     Cicho nie budźmy szmaragdu Ropy
      w glinianym dzbanie krajobrazu
                             (…)
                             W ciemnozielonej wodzie
                             intensywne drzewa
                             lasy łęgowe z olszyną szarą

Ta kameralna poezja, która zdaje się utkana z codziennej zadumy nad przemijaniem ludzkiego życia, które płynie jak rzeka, wykazuje się doskonałym przyswojeniem środków wyrazu współczesnej liryki  intelektualnej.  O naszym doświadczeniu trwania mówi wiersz właśnie pod tytułem Czas:

                                     najbardziej
                          względna bezwzględna
                                     kategoria
                         niefizykalny a doświadczany
                                      to on
                                     mierzy
                         mycie zębów, zawiązywanie
                         sznurowadeł, picie kawy;
                         strony książek i skryptów,
                         stosy druków, raportów,
                         rozliczeń; pocałunki;
                         urodę…
                                        nie kończy się
                         to my w nim wygasamy
                         jak iskry w ognisku

Jak się okazuje, odwieczny temat ludzkiego doświadczenia upływu czasu, poetka podejmuje   w sposób odkrywczy, a zarazem oszczędnie i z gracją.    
Utwór pod tytułem Prawdziwa rozmowa, błyskotliwy,  inspirowany twórczością księdza Jana Twardowskiego, zdaje się mówić nam o tęsknocie człowieka za drugim człowiekiem,  za ludzką rozmową i  rzeczywistym spotkaniem twarzą  w twarz. 
                            
                           (…) tak szybko odchodzą
                            nie w stronę wieczności
                            lecz w stronę biznesu …

Wiersze zebrane w debiutanckim tomiku Tęsknota pod mikroskopem pochodzą z różnych okresów twórczości poetki, w związku z czym, ich zamysł artystyczny zdaje się  również nieco zróżnicowany. Utwór zatytułowany Dochować wierności nieco odbiega od pozostałych i wydaje się raczej fragmentem prozy poetyckiej, który mógłby otwierać całkiem odrębny cykl literacki. Jednak większość wierszy zgromadzonych w książce nawiązuje do najlepszych wzorów  poezji współczesnej i daje się porównać z twórczością czołowych polskich pisarzy. 


                                                                                  Paweł Nowicki


------------------------------------------
Dnia 6. 04. 2011 w sali Młodzieżowego Domu Kultury w Gorlicach odbyło  się spotkanie autorskie Zofii Rzący , podczas którego poetka zaprezentowała swój debiutancki  tom pt Tęsknota pod mikroskopem.

Zofia Rząca, Tęsknota pod mikroskopem, wyd. Miniatura, Kraków 2011


Zofia Rząca, ur.1976 roku w Gorlicach, mieszka  w pobliskiej Łużnej i jest z wykształcenia polonistką.  Studia ukończyła na krakowskiej  Akademii Pedagogicznej.  Pracowała jako bibliotekarz w Bibliotece Publicznej w Woli Łużańskiej oraz w Bibliotece Publicznej im. Mariana Czuchnowskiego w Łużnej. Obecnie jest nauczycielką języka polskiego w Szkole Podstawowej im. Wacława Potockiego w Woli Łużańskiej. Za swą twórczość została dwukrotnie  wyróżniona w dwóch edycjach  Konkursu Gazety Gorlickiej na Najpiękniejszy wiersz o Ziemi Gorlickiej. Zajęła również II miejsce w kategorii literackiej III Konkursu Twórczości Własnej O Miecz Zygmunta, przyznane przez  twórców Piwnicy pod Baranami.

Tekst zamieszczony był wcześniej  na stronach:
-->
-->

środa, 4 stycznia 2012

Stanisława Tabisza malarstwo pogodnej wyobraźni




       18 listopada 2011 roku w gorlickiej Galerii Dwór Karwacjanów odbyło się uroczyste otwarcie wystawy prac Stanisława Tabisza[1] wybitnego malarza i rysownika, profesora Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Ekspozycja zrealizowana w ramach cyklu „MISTRZOWIE KULTURY POLSKIEJ” ukazuje różne wątki twórczości artysty  i obejmuje obrazy wykonane techniką akrylową, miniatury oraz cykle rysunków i grafik. W pierwszej kolejności uwagę widza przyciągają duże płótna, których niezwykła barwność i wibracje ciepłych tonacji kolorów ewokują reminiscencje śródziemnomorskich tematów Renoira czy tropików Gauguina (Plaża). Szukając korzeni, źródeł inspiracji twórczości S. Tabisza wskazać należy zapewne dzieła J. Mehoffera czy Z. M. Maciejewskiego. Swoboda plamy, subtelne kadencje kolorów, pozwalają również dopatrzeć się dalekiego powinowactwa z malarstwem Wasilija Kandinsky’ego.
Malarskie obrazy pogodnej wyobraźni Stanisława Tabisza są lekkie i wyzwolone z więzów scjentystycznego determinizmu. Wypełnione twórczą afirmacją życia (przypominającą bergsonowską élan vital), zawierają nawiązanie do przyrody, zarazem  przemawiają do widza jak baśń, wspomnienie dzieciństwa, sen kształtowany pragnieniem i impulsem wyobraźni. Pojawiają się w nich elementy quasi-figuratywne – muszle? fantastyczne łodygi? – paradoksalne, zarazem obciążone zagadkową symboliką niczym rekwizyty snu. Odnajdujemy aluzje do form roślinnych czy skrzydeł motyla, motywy akwatyczne - jakieś drobiny wodnej fauny, komórki, bańki powietrza. (Muszle). W świecie przedstawionym na obrazach Tabisza granica między tym, co żywe a nieorganiczne jest płynna. Oba elementy zdają się na równi uczestniczyć w malarskim misterium przyrody. Wiedzie nas to w kierunku dociekań pierwszych filozofów a także religijno-metafizycznych źródeł szeroko rozumianego nadrealizmu gdzie mogliby stanąć obok siebie Wilferdo Lam czy Joan Miró. Artysta stara się uchwycić moment krystalizacji sensu, narodzin przedmiotu - powołania do życia pierwotnego kształtu, chropowatości ciepła i zarysu powierzchni. Wskazuje pośrednio na nieuformowane jeszcze źródło wszystkich rzeczy, które Anaksymander nazwał słowem apeiron. Jest w obrazach Tabisza, soczysta obfitość barw, wielość form przyrody, zachłyśniecie się zjawiskowością świata aż do upojenia, które zdaje graniczyć  mistycznym odczuciem jedności kosmosu. 
Nadrealizm w sztuce zdaje się dwojaki. Jedna jego droga - mroczna - wiedzie od wizji, które znamy już z powieści Kafki, swoistego „horroru”, odsłaniającego absurd ludzkiej egzystencji. Dzieła tego typu posługują się paradoksem, przemieszaniem jawy i snu (Delvaux) by przez tę ekwiwokację wyrazić znikomość istnienia poszczególnego  lub by ukazać granice tego, co świadome wobec przedlogicznej potęgi podświadomości (Magritte). Druga droga - pogodna - zdaje się wychodzić od zauroczenia światem  poprzez zatracenie się w jego tajemniczej rozmaitości. Jeśli malarstwo S. Tabisza można zaliczyć do nadrealizmu, to właśnie do tego drugiego nurtu. . 
Niekiedy w omawianych pracach  przeważa ich dekoracyjny charakter, tak iż pytanie o sens przedmiotowy zdaje się nieważne. (choć mimesis narzuca się nam jako istotna kategoria). Artysta niekiedy bardziej nuci melodię, wspomina, śni sen, niż opowiada nam konkretną historię. Może - mówiąc za K. Jeleńskim - to malarstwo ma nas raczej czarować i bawić,  zaś  poszukiwanie prawdy o świecie jest tylko jednym (nie koniecznym) spośród zadań sztuki.


      Oprócz wspomnianych akryli są na wystawie również miniatury, małe formy graficzne - rysunki piórem i czarnym atramentem z cyklu Chrystus frasobliwy, Miniatury etiopskie, Portrety Dominika, Biskupi podhalańscy. Stylizacja w kierunku motywu ikony jest też świadomym, formalnym infantylizmem, „ludowością”, która w wielu z tych obrazów zdaje się nawiązaniem do dzieł Nikifora. Jest w nich dziecięca wrażliwość, „prostota”, naiwna pobożność z lekką nutą kpiny. Oto przed nami Podkarpacie z jego świątkami, kapliczkami w słońcu, dobroduszni biskupi trochę z poezji J. Harasymowicza. Infuły biskupie przybierają fantastyczne formy - od zbójnickiej czapy przez „rzeszowski” hełm wieży aż po kształt, który przypomina abażur lampki nocnej (a może motyw z wyobraźni surrealisty G. de Chirico). Jest biskup mrużący oko, biskup uśmiechnięty.
Oddzielny wątek wystawy stanowią morskie miniatury - małe okręty-ikonki  wyraźnie nawiązujące do sztuki Jerzego Nowosielskiego.      

                                                                                                         Paweł Nowicki
Tekst opublikowany za zgodą Muzeum "Dwory Karwacjanów i Gładyszów" w Gorlicach. Wcześniej ukazał się na stronie: 




[1] Stanisław Tabisz - artysta malarz i rysownik urodził się w Domaradzu w roku  1956. Studia ukończył na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w pracowniach doc. Zbigniewa Kowalewskiego, prof. Tadeusza  Brzozowskiego. Dyplom uzyskał w 1982 roku w pracowni prof. Juliusza Joniaka. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, projektowaniem graficznym, scenografią, pisze artykuły oraz eseje na temat sztuki w prasie codziennej oraz czasopismach specjalistycznych. Publikował m. in. w: „Czasie Krakowskim”, „Architekturze & Biznes”, „Dekadzie Literackiej”, „Dzienniku Polskim” „Głosie Plastyków”, „Pokazie”, „Arteonie”, „Frazie”, „Wiadomościach ASP”, miesięczniku społeczno – kulturalnym „Kraków”. Autor ponad 50 wystaw indywidualnych malarstwa i rysunku w Polsce i za granicą.
Jego prace znajdują się w kolekcjach muzealnych w Polsce oraz w kolekcjach prywatnych, m.in.: w Niemczech, Szwajcarii, Szwecji, USA, Austrii, Francji, Hiszpanii. W latach 1983 – 1988 występował w kabarecie „Piwnica pod Baranami”. Autor scenografii do koncertów Zbigniewa Preisnera pt. Moje kolędy na koniec wieku w Starym Teatrze w Krakowie (1999) oraz w Teatrze Narodowym w Warszawie (2000). Od 2002 roku pełni funkcję prezesa Związku Polskich Artystów Plastyków Okręgu Krakowskiego.