Alejo Carpentier napisał kiedyś, że na prawdę dobra literatura zawsze opiera się na swojej własnej oryginalnej metafizyce. Dobry pisarz, konstruując przestrzeń fikcji literackiej zawsze odkrywa czy ustanawia pewien magiczny świat. I wcale nie chodzi tutaj koniecznie o jakąś zadeklarowaną nie-realność, dziwaczność, czy przeładowane wizjonerstwo lecz raczej o to, że autor wprowadza czytelnika rzeczywistość o odmiennych, by tak rzec, parametrach.
Powieść Marcina Świetlickiego zdaje się spełniać ten warunek. Nie będę streszczał jej akcji ponieważ jest to poniekąd kryminał, a informacja typu „kto zabił” odbiera smak lektury.
Są tacy, których ta książka oburza i nawet się im nie dziwię. Sam nie polecałbym jej czytelnikom zbyt młodym, ale z podobnych powodów z jakich nie polecałbym nikomu przedwczesnej lektury Ulissesa. Dwanaście Marcin Świetlickiego znajduje się jednak w wypożyczalni dla dorosłych i sądzę, że to ustalenie zupełnie wystarczy, by temat oburzeń można było uznać za zamknięty.
Oto przed nami opowieść pełna komizmu i groteski, historia, której bohaterem jest pijak. Ale Dwanaście nie jest książką o piciu, przynajmniej nie jest książką o tak zwanym dramacie alkoholika. Jest to raczej dramat intelektualny, filozoficzny wywodzący się w prostej linii z tradycji pisarstwa Gombrowicza.
Wszystko to, co w powieści Świetlickiego przedstawia się jako obsceniczne - z piciem na czele - należy traktować raczej jako swoisty zbiór rekwizytów, choć swoją drogą, obraz krakowskiego knajpianego światka mimo, że odrealniony, zdaje się jak najbardziej trafny.
Jednak pijackie rozprzężenie umysłu, które cechuje protagonistę jest tylko pretekstem, wybiegiem, metaforą. Gdyby autor przyjął inną konwencję równie dobrze mogłoby nam zostać opowiedziane, że bohaterowi wszystko się śniło, lub że na przykład kosmici spreparowali jego mózg. I nawet nie w tym rzecz, że Mistrz po pijanemu nie umie rozróżnić „rzeczy które są” , „od rzeczy, których nie ma” lecz o jego zasadniczo odmienny – magiczny sposób patrzenia na rzeczywistość. W umyśle bohatera bieżące doznania, sny, wspomnienia, przypadkowe sygnały docierające z ulicy wydają się znajdować obok siebie tak, jak na obrazie barwne plamy leżą na jednej płaszyźnie płótna.
Następujące zdarzenia przedstawiają się Mistrzowi bardziej jako znaki, zapowiedzi dalszego ciągu narracji, niż jako racjonalnie pojęte przyczyny i skutki.. Dodatkowo „realny” bieg wypadków splata się z manipulacją medianą. Dziennikarka telewizyjna realizuje program, w którym przy okazji rozgrywa prywatną intrygę i prowokuje wydarzenia - tym razem już w pełni rzeczywiste. Świat bohatera składa się z więc fenomenów stojących na jednym planie realności, które on sam interpretuje jak gdyby rozkodowując ukryty szyfr.
- „ Na jednej z ławek leżał Azjata. Mały, w czarnym garniturze i czerwonych szpilkach. Był pijany, nie żył lub spał. Dziwność świata uderzyła Mistrza. Nie znajdował wyjaśnienia dla fenomenu Azjaty.
Jak też nie znajdował wytłumaczenia plakatu z Twardowską. Wyraz twarzy dziewczęcia był wyżywający. Plakat nie oznaczał niczego konkretnego. No, chyba że będzie dalszy ciąg (...)
Ale gdzie leży granica i czy w ogóle istnieje granica miedzy interpretacją właściwą, a nadinterpretacją? Może każda interpretacja jest w pewnym sensie kreacją sensu? Kto pamięta Kosmos Gombrowicza niech porówna powieszonego wróbla, strzałki na suficie, etc. Można oczywiście powiedzieć, że bohater Gombrowicza był zwykłym paranoikiem tak jak można się upierać, że Don Kichot był tylko niegroźnym wariatem. Taka diagnoza psychologiczna jest trywialna i w ogóle zdaje się chybiać celu, choć zapewne miałby zastosowanie względem kogoś, kto chciałby się bohaterami powieści prywatnie - „empirycznie” utożsamiać. (Dzieło sztuki zawsze jest konstrukcją, nigdy zaś opowiadaniem plotek, czy też zbiorem praktycznych instrukcji... w co się bawić).
Umysł pijaka jest tylko symbolem sugerującym nam pewną hipotezę co do sposobu konstytuowania się rzeczywistości faktycznie przeżywanej. To co patologiczne może nieraz stanowić bardzo dobry model. Takie podejrzenie, że zdarzenia z pozoru przypadkowe, przedmioty trafem rozpoznane na tle innych posiadają jakiś ukryty sens, nie od dziś wydaje się niepokojące i inspirujące. I nie o to chodzi, że poza fikcją-interpretacją nie ma żadnej rzeczywistości, która byłaby obowiązująca. Bohaterowie w końcu się bardzo boleśnie kaleczą w konfrontacji z ową rzeczywistością . W książce Świetlickiego możemy odczytać sugestię, że człowiek taki już jest - trochę z Szekspira a trochę z latynoskiej telenoweli, jak gdyby rozpięty między jawą a snem, skazany na złudzenia i po prostu popełniający błędy.
(Jeszcze raz - młodzieży oraz tym wszystkim, którzy po przeczytaniu dajmy na to Wyspy skarbów zaczynają kopać we własnym ogrodzie, książki zdecydowanie nie polecam.)
Marcin Świetlicki: Dwanaście, Kraków 2006, wyd. EMG, www.trupypolskie.pl
Paweł Nowicki
Tekst umieszczony na stronach:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.