Rewolucja informatyczna nadeszła, więc również w świecie książki zdaje się ona faktem nieodwołalnym. Pojawiają się przenośne urządzenia z ekranami o coraz lepszych parametrach, z dużą pamięcią i możliwością podłączenia do Internetu. Jest bardzo prawdopodobne, że tradycyjną książkę zastąpi już niedługo prostokątny, płaski przedmiot o rozmiarach zbliżonych do notatnika, będący niemal w całości ekranem, po którym dotykiem palca będzie można przesuwać ikony i wybrane spośród nich powiększać do rozmiarów typowej stronicy. Możliwość regulowania wielkości liter będzie dodatkowym ułatwieniem dla osób, które mają zwyczaj gubić okulary. Ważące ok 300 g urządzenie pozwala przechowywać w swej pamięci ok. 1 500 książek, czyli sporą prywatną bibliotekę. Więcej zobaczyć można na filmie znajdującym się pod linkiem: http://patrz.pl/filmy/tak-bedzie-wygladac-ksiazka-przyszlosci.
Czy jednak ocalona zostanie prywatność spotkania czytelnika z tekstem? Czy w wirtualną przestrzeń ekranu nie wtargnie reklama? Takie wątpliwości przychodziły na myśl niektórym spośród uczestników dyskusji, która rozpętała się po zakończeniu prezentacji, jaką 22 listopada w sali Pod sową, gorlickiej MBP przedstawił pan Łukasz Podgórni. Referent, który wystąpił w zastępstwie za zapowiedzianego wcześniej Piotra Mareckiego, omówił najważniejsze zjawiska i tendencje, jakie pojawiły się ostatnio literaturze w związku z rozwojem nowoczesnych technik komunikacji medialnej.
Powszechnie wiadomo, jak wielki przełom stanowiło skonstruowanie hiperłącza. Jego działanie sprowadza się do tego, że oznaczony fragment tekstu może być potraktowany jako przycisk, powodujący uruchomienie pliku z innym tekstem, który stanowi rozwiniecie lub nawiązanie do tekstu wyjściowego. To tak, jak gdyby otwierała się szuflada opatrzona stosowną etykietą, prowadząca w określonym kierunku, w głąb księgozbioru. Hiperłącze znalazło powszechne zastosowanie w budowie stron Internetu, doskonale służy informacji naukowej i próbowano je również zastosować do stworzenia nowej odmiany dzieła literackiego. Chodzi o kompozycję wielowariantową, o której kształcie może współdecydować sam odbiorca. Za tradycyjny układ odniesienia może tu posłużyć słynna Gra w klasy J. Cortazara, gdzie autor zaraz na początku książki zamieścił przepis, w jakiej kolejności można czytać ponumerowane rozdziały. O ile jednak dzieło Argentyńczyka jest genialne pomimo swego eksperymentalnego charakteru, o tyle omawiane przykłady elektroniczne dotyczyły utworów, które z uwagi na ich poziom porównano do scenariusza telewizyjnego serialu. Znamy okropne widokówki wykonane jakimś nowoczesnym typem emalii, na których pora dnia zmienia się w zależności od tego, pod jakim kątem ustawimy je do światła. Obrazki te przynoszą dużo radości dzieciom, jednak nie liczą się przecież jako artystyczne dokonania. Bywa, że skądinąd wybitne osiągnięcia techniki - na gruncie artystycznym dają przeciętne efekty. Choćby telewizja, która – będąc potężnym medium informacyjnym - nie stała się sztuką, tak jak teatr lub film.
***
W historii myśli ludzkiej były takie wynalazki i zjawiska, które budziły intelektualny ferment i niepokoiły filozofów. Zwierciadło, labirynt, cień, teatr, mechanizm. W dzisiejszych czasach do tej grupy fenomenów dołączyły również hiperłącze, zapis cyfrowy i rzeczywistość wirtualna.
Hiperłącza składają się na globalny hipertekst-Internet, w którym, jak się zdaje, zawarte jest wszystko, co istnieje w formie utrwalonej na piśmie. Internet jest, a w miarę upływu czasu na pewno będzie tym, czym dla ludzi średniowiecza były Biblia i ocalałe fragmenty starożytnych. (O czym nie wspomina Pismo, Filozof, św. Beda i kilku jeszcze autorów, tego nie ma, lub nie jest warte by być zapisanym. Takie było powszechne nastawienie ludzi tamtej epoki. Śladów potwierdzających istnienie jednorożca nie szukano w lesie, lecz w tekście!). Dziś łatwo przychodzi nam stwierdzenie, że istnieje to, co wiemy, a jak niektórzy sądzą, wiemy to (tylko), co da się wypowiedzieć w języku.
Atmosfera intelektualna naszych czasów sprzyja przekonaniu, że rzeczywistość jest - w pewnym sensie - zbudowana z języka. Globalna sieć może być zatem postrzegana jak Księga Świata, w której istnieją sekretne przejścia, i w której wszystko zdaje się połączone ze wszystkim, jeśli tylko uda się znaleźć odpowiednio długi szyfr (zaklęcie?!). Przy tej okazji odżywają dawne neoplatońskie tęsknoty, gnostyczne spekulacje - sugestie, że sama wiedza – czyli to, co się da wypowiedzieć lub zapisać – słowem, że znak może oddziaływać na substancję. Pewna skłonność do tego, by brać reprezentację rzeczy za ekwiwalent rzeczy samej i manipulować znakiem tak, jak gdyby był tożsamy z tym, co oznaczane, sprzyja nowej fali świadomości magicznej. Nie chodzi tu oczywiście o gruntowne uzasadnienie, lecz o pewien model - wzorzec myślenia sugerowany na zasadzie analogii. Bo w końcu przestrzeń można opisać za pomocą ciągów liczb, a każdą rzecz przedstawić jako przepis na jej "realizację". Zatem miłość, nienawiść, wzór na objętość stożka, życie rozpięte w czasie - dają się ująć w językowej strukturze narracji.
Lecz bądźmy trzeźwi w duchu balzakowskim - nasza rzeczywistość to także nasze konta w banku, podpisy elektroniczne na aktach notarialnych, nasza tożsamość, którą można ukraść i... "przedefiniować". Więc możemy sobie wyobrazić działania "informatyczno-literacko-rewolucyjne" polegające na czymś zgoła innym, niż tylko kreowanie nowych światów z bibliotekami i katalogami nigdy nie napisanych książek, czy mapami kraju na wschód od Nueva Uqbar. To może być trywialne. Gdy nadejdzie przyrodni brat wielkich wizjonerów, jakiś taki powiedzmy nowy Smierdiakow, o którym można by przypuszczać, że w dzieciństwie wydłubywał pluszowym misiom oczy śrubokrętem a potem poszedł na politechnikę i został hackerem. Wielki Informatyk na usługach globalnego gangu, który po dojściu do władzy będzie wydawał zezwolenia na istnienie, a ocalonym każe wszczepić do mózgu chipy z nieustanną muzyką, działającą jak słynne tabletki Murti Binga. Lub na początek, samotny zboczeniec obnażający prywatne tajemnice dla samej tylko mściwej satysfakcji, wywlekający treści naszych elektronicznych listów jak wnętrzności lalek...
***
Kto wie, może mimo wszystko hipertekst, tak użyteczny podczas żeglowania w morzu informacji, doczeka się kiedyś swego Cervantesa. Może też nikt nie zmieni nam wirtualnego planu miasta i gdy będziemy szukać zagubionej ulicy wiodącej do biblioteki, nie spróbuje nam wmówić, że zabrał ją diabeł.
Paweł Nowicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.