„Mógłbym tu mieszkać jak na dnie pudełka/ w gnieździe po osach /w zepsutym zegarze” – ironizował na temat „małych miasteczek” Zbigniew Herbert, zaś Andrzej Bursa wyrażał się dużo bardziej dosadnie. Witkacy żywił tak wielką odrazę do Kielc, że zapisała się ona na trwałe w historii literatury polskiej. Sportretowany później przez Stanisława Lema jako pacjent Sekułowski w słynnym Szpitalu przemienienia, wypowiada podobne myśli nieco innym językiem.
Miasto Odorków Olgerda Dziechciarza to zbiór opowieści o współczesnej polskiej prowincji. Być może jest to książka o Polsce w ogóle, ponieważ prowincjonalność nie od dziś wydaje się adekwatną kategorią opisu fenomenu rodzimej kultury. Oddalenie od metropolii, brak szans, poczucie niespełnienia to motywy, które mogą się pojawić we wszystkich częściach świata i wszędzie są do siebie podobne. Nie przypadkiem Gombrowicz, mieszkając w Ameryce Południowej, rozpoznawał w tamtejszym życiu liczne analogie, które trafnie wykorzystał do opisu kondycji duchowej Polaków. Z tą różnicą, że autor Transatlantyku pokładał w niedorozwoju pewne nadzieje, zaś u Dziechciarza dominantę stanowią szyderstwo i gorycz. Jednak warto mieć na względzie ten latynoski trop, natrafiając w prezentowanej książce na motywy zbieżne z twórczością np. Cortazara czy Marqueza. Nadrealizm i groteska wprzęgnięte w krytykę stosunków międzyludzkich, obyczajowe karykatury przeniknięte nieuchwytnym metafizycznym dreszczem, to jeden charakterystycznych rysów wielu mniej znanych powieści autora Stu lat samotności.
Miasto Odorków oprócz tego, że da się odczytywać jako znakomita satyra na zapyziałość prowincji, stanowi zarazem oryginalne przedsięwzięcie literackie. W trzydziestu odsłonach, na które składają się krótkie rozdziały, autor przedstawia wspaniale skomponowane historie bohaterów, nieodmiennie zakończone paradoksalną pointą. Odnajdujemy tam galerię rozmaitych postaci: dorobkiewiczów, nieudanych artystów, zarozumiałych urzędników, pijaczków, rozwydrzonej młodzieży. Widzimy światek biznesu w korupcyjnych powiązaniach z lokalną administracją i policją, ludzi pełnych obłudy, małych, podłych, żałosnych. Bohaterowie ukazani w nieco lepszym świetle jak tytułowa „działaczka kulturalna” budzą co najwyżej litość. Dla miejscowego pijaczyny istotnym problemem po wejściu Polski do Unii Europejskiej staje się zmiana litrażu butelek. Nie ma już pojemności 0, 75 l lecz 0,7, a to się okazuje ciut za mało, by się jednorazowo urżnąć. W związku z tym trzeba „wchodzić w następną flaszkę” (Alkoholik-Abnegat).
Podczas uważniejszej lektury Miasto Odorków ukazuje się czytelnikowi także jako seria wyrafinowanych popisów stosowanych form wypowiedzi i stylizacji literackich. Znajdujemy tam rozdział w formie dramatu (Tajny Współpracownik), pamiętnik licealisty – szokujący wulgarnością i wyznawanym „systemem wartości”. Wszechobecne są pastisze i parodie. Już na początku, w szkicu o literaturze, zamaskowanym pod postacią nieudolnej próby prowincjonalnego literata, autor wprowadza nas w reguły swojej literackiej gry (Alkoholik-Abnegat). Opowiadanie Śmieciarz to pozbawiony znaków interpunkcyjnych zapis monologu wewnętrznego tytułowego bohatera, kierujący nas ku... Alicji w Krainie Czarów:
A ile się człowiek dowie ciekawego z tych lektur o właśnie czytam książkę o której nic nie wiem bo nie miał okładki i strony tytułowej ale jest o dziewczynce co do dziury wpadła bo jej służby drogowe nie załatały po zimie znaczy tej dziury i leciała gówniara aż znalazła się w bajkowej krainie gdzie na opak gadali i różne takie dziwy się działy nawet chcieli jej głowę uciąć i co rusz się zmniejszała albo zwiększała i nie pasowała wtedy do pomieszczeń w których ją kwaterunek pomyłkowo umieścił […]
Jest też minimalistyczny utwór Ubek w formie dwuzdaniowej noty. Mamy wywiad prasowy (Mizantrop) i fragment notatki służbowej (Kombatant), na końcu zaś wyborną parodię motywów horroru, która przywodzi na myśl popkulturowe obrazy Stephena Kinga i jego słynne miasteczko Salem’s Loth. W Mieście Odorków pobrzmiewa nuta Hrabala, da się wyczuć wpływ Kurta Vonneguta, jest humor wielkich Rosjan: Gogola, Czechowa, Gonczarowa. Tych klasycznych odniesień da się wskazać tak wiele, że próba ustalenia literackiej genealogii nie przynosi większego rezultatu, a to chyba dobrze świadczy o klasie autora.
Olgerd Dziechciarz znakomicie posługuje się współczesnymi odmianami potocznej polszczyzny, zwłaszcza rozmaitymi slangami i żargonami, czyniąc z nich tworzywo swojej prozy. Kto zna twórczość Daniela Odiji i jego wstrząsające obrazy współczesnej biedy, kto zna Shutego czy Masłowską, doceni zalety opowiadania Właścicielka ciastkarni:
- Grób okradają – szepnął zimnym głosem Plotyn.
- Skułwysynybogasieniebojomm…. dodał Karaś.
[…] Grabarz i jego pomocnik pracowali w milczeniu, jakby chcieli w ten sposób uczcić pamięć umarłego, którego zamierzali okraść. Księżyc na moment pojawił się zza chmur, pokrył nagrobki i drzewa smutnym mlecznym blaskiem, ale zawstydziwszy się poczynaniami złych ludzi, nasunął granatowy koc na łysinę i tyle go tej nocy widziano. Psy wyły, nietoperze i sowy przecinały powietrze jak nóż masło, nikt nikomu nie wchodził w paradę Marcepaniak z urzędnikiem otworzyli trumnę.
W opowiadaniu Rzecznik Dziechciarz po mistrzowsku sparodiował styl urzędowej nowomowy:
Zwłaszcza na odcinku substancji drogowej spotkaliśmy się z rażącymi zapóźnieniami. Zamiast dróg mieliśmy ich projekty, zamiast asfaltu – dziury, a zamiast chodników – nieunormowane ciągi dla pieszych, powstałe w wyniku masowego wydeptywania trawników.
Dla porównania warto wspomnieć w tym miejscu choćby protokoły policyjne z Wojny polsko-ruskiej Masłowskiej czy zapisy rozkazów z Pantaleona i wizytantek Mario Vargasa Llosy.
Lektura książki Dziechciarza pozostawi jednak pewien niedosyt. Niektóre opowiadania wydają się nieco… naiwne. Poprzez nadmierną dosłowność ich tezy zdają się zbyt oczywiste, motywy za mało przetworzone, jak gdyby podchwycone prosto z wiadomości TV lub co gorsza z jakiegoś serialu. To trochę donosy na rzeczywistość, które mogłyby stanowić materiał na kabaretowy skecz – nieudolny, uczniowski. Ale ta irytująca rysa zdaje się zamierzonym środkiem wyrazu. Dla tego, co ułomne, trzeba znaleźć adekwatny sposób prezentacji i to autorowi się udaje. Obraz prowincjonalnego Odorkowa, by być autentyczny, musi przecież mieć coś z banału telenoweli.
Olgerd Dziechciarz, Miasto Odorków,
Wydawnictwo AMEA, Budzyń 2009.
Paweł Nowicki
Tekst opublikowany w rzeszowskim kwartalniku FRAZA 2010/2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.