W piątek 1 lipca 2011 r. w gorlickim Dworze Karwacjanów odbył się wernisaż wystawy prac Małgorzaty Dawidiuk pod tytułem „Ikony cienie”.
Małgorzata Dawidiuk, urodzona w Wisznicach na Podlasiu ukończyła PLSP w Nałęczowie. W latach 1988–1994 studiowała na ASP im. I. E. Repina w Petersburgu, na Wydziale Malarstwa i Konserwacji w specjalizacji ikon. Brała udział w licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych m.in. w: Petersburgu, Białej Podlaskiej, Gorlicach, Przemyślu, Sanoku, w Rzeszowie, we Lwowie, w Szczecinie a także w Międzynarodowym Biennale Ikonopisania i Sztuki Sakralnej Euroregionu Karpackiego - Trebisov na Słowacji (GRAND PRIX 2007). Jest autorką wielu dzieł sakralnych - ikon, ikonostasów, polichromii (m.in Koszalinie, Chołowicach k/Krasiczyna, Krynicy, Niagou na Słowacji, w Olsztynie, Zamienicach k/Legnicy). Jest także współautorką polichromii w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Jej prace znajdują się w zbiorach prywatnych i muzealnych w Polsce i za granicą, m.in. w Kanadzie, Niemczech, Rosji, Słowacji, Stanach Zjednoczonych i Ukrainie. Obecnie prowadzi Pracownię Konserwatorsko – Artystyczną „IKOS”. Współpracuje z Muzeum w Łańcucie.
Wchodząc do sali wystawowej gorlickiego Dworu Karwacjanów, uświadamiam sobie, że w obecności prac Małgorzaty Dawidiuk należałoby rozmawiać szeptem. To kontemplacyjne malarstwo wyrosłe z tradycji duchowości kościoła wschodniego zdaje ewokować nastrój bliski mistycznemu doświadczeniu sacrum. Ze ścian patrzą na nas poczerniałe twarze, zarysy postaci w złotych aureolach a pionowe deski, na których majaczą ludzkie cienie, tworzą ciemny szpaler w drugim końcu sali. Widzimy także krótki cykl pejzaży przywodzących na myśl sceny z Ewangelii. Wśród prac zgromadzonych na wystawie są obrazy olejne i techniki mieszane, gdzie głównym tworzywem jest drewno ocalone ze zniszczonych cerkwi, resztki polichromii, kawałki uszkodzonych płócien. Niezwykły efekt dają te posklejane z sobą elementy, przykryte grubą warstwą żywicy i przefiltrowane laserunkami w kolorze bursztynu. To zatarcie granicy miedzy pracą konserwatora a kreacją artysty może być symbolem ciągłości tradycji, wyrazem refleksji nad upływem czasu oraz tego, jak splatają się ze sobą znaki, które zostawiają po sobie ludzkie pokolenia.
Kiedy na te prace patrzymy z daleka, z mroku wyłaniają się zarysy postaci, lecz gdy podejdziemy bliżej, obraz rozpada się i widzimy tylko jakieś wykwity i liszaje płótna, a w miejscu twarzy otoczonych nimbem natrafiamy pustkę, drewno przerośnięte w plątaninę słojów. Są to raczej wspomnienia ikon, przechowane ślady, które po latach tlą się w ludzkiej pamięci - nierzeczywiste a może przez to bardziej intensywne, zagęszczone jak wizje ze snu. Cienie tych, którzy odeszli, opuszczone miejsca zdają się odżywać pod naszym spojrzeniem, które scala ze sobą na nowo rozsypane obrazy i drobiny prochu.
Na jednym z obrazów widać świat bez Boga - jałową pustynię nad zatrutą wodą (brzeg Morza Martwego?). Ale przecież zawsze tak było - w czasach opisanych w Ewangeliach tak samo i dziś. Świat ukazany jako miejsce wygnania, gdzie człowiek zostawiony jest na pastwę złych mocy, to znaczy swych złudzeń. Widzimy schylone plecy spieszących pielgrzymów - lekkie ponad horyzontem tylu wieków - tylko ogniki aureoli w skalistym pejzażu. Boskość prześwituje tam gdzie umiemy dopatrzeć się blasku nieznanego.
Platon nauczał, że tym, co widzimy za pomocą zmysłów są tylko cienie niegodne uwagi. Jednak istnienie cienia dowodzi, że gdzieś jest źródło światła. Nie należy się zbliżać do zjaw tego świata, podążać do cienia, chwytać jego kształtu, lecz iść w przeciwną stronę - tam, skąd pada światło, które cień wywołuje. Platon przestrzega jednak, że światło samo mogłoby nas oślepić, a droga wzwyż jest długa i żmudna. Czy świat widzialny jest tym, czemu należy zaprzeczyć, poszukując sacrum? W nurcie teologii negatywnej próbowano określić Boga poprzez to, czym On nie jest, wychodząc założenia, że każda doczesna determinacja byłaby bluźnierstwem a każdy po ludzku zrozumiały atrybut oznaczałby zubożenie Jego istoty. Tak więc, cień, milczenie, przeczucie, gotowość, oczekiwanie zdają się być najbliżej świętej tajemnicy. Gdy spojrzymy uważnie na omawiane obrazy, możemy powiedzieć: przecież tam nic nie ma, to tylko gra cieni. I właśnie istotny sens zdaje się prześwitywać w miejscach niedopowiedzenia, zawieszenia głosu. Zdawałoby się, że „zobaczyć” można tylko kształt i kolor, bo nie da się wyjść poza świadectwo zmysłów. (Obraz, na którym „nic nie widać” przedstawiałby się jako niedorzeczność.) Malarstwo Małgorzaty Dawidiuk można porównać do pewnych nurtów filozofii, o których powiedziano, że są jak wyprawa do granic języka. Nie należy więc pytać, co obraz przedstawia, bo gdyby nawet przedstawiał jakąś rzecz „ze świata”, tym bardziej oddalałby nas od „istoty rzeczy”. W twórczości Małgorzaty Dawidiuk nie mamy do czynienia z abstrakcją, lecz raczej z próbą dotarcia do kresu tego, co widzialne. W pewnym sensie jest to malarstwo mistyczne. Może jednak jest to jedyna droga do ocalenia prawd metafizycznych. Artystka stara się ogarnąć tradycję zarazem jej rozkład, z pietyzmem zbiera to, co ocalało, nie unikając ostrej i bolesnej perspektywy dnia dzisiejszego, tak by poprzez szczątki, poprzez zaprzeczenie ukazać świętość, jej tajemniczy blask.
Paweł Nowicki
Tekst opublikowany za zgodą Muzeum "Dwory Karwacjanów i Gładyszów" w Gorlicach. Wcześniej ukazał się na stronie:
http://www.gorlice.art.pl/wystawy-wydarzenia/recenzje-wystaw/545-ikony-cienie-magorzaty-dawidiuk-21072011r.html
oraz w Kwartalniku "Fraza", 2011, nr 4.
http://fraza.univ.rzeszow.pl
oraz w Kwartalniku "Fraza", 2011, nr 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.