Kto pamięta wcześniejszą książkę Andrzeja
Stasiuka Jadąc do Babadag, ten musi przyznać, że Taksim łączy z
nią dalekie podobieństwo. Dla obu utworów wspólny jest motyw podróży, wędrówki
przez Słowację, Węgry, Rumunię, na Wschód i dalej na Południe, w trakcie której
odsłania się pewna charakterystyczna wizja świata, będąca swoistym pejzażem
wewnętrznym bohatera-narratora. W obu powieściach jest obecny podobny wątek
refleksji nad kulturą, historią oraz kondycją duchową mieszkańców Europy
Środkowej, zarazem szczególne usytuowanie bohatera resp. obserwatora
względem świata, nadające tym utworom charakter poetyckiego quasi reportażu. W
obydwu książkach spotykamy podobne „rozproszenie” narratora, jak gdybyśmy
oglądali film nakręcony z kilku wirujących kamer, po czym próbowali ustalić
środek, wokół którego dokonuje się obrót. Dlatego bardzo ryzykowny wydaje się
wszelki zamiar odczytywania Stasiuka w kontekście historii albo polityki. To,
co się nam ukazuje jako wizja miasta, kraju czy grupy etnicznej, jest tylko
obrazem ukonstytuowanym w polu widzenia bohatera i bardziej stanowi osobistą
ekspresję niż nośnik tezy, z którą można by polemizować.
Tworzywem, z którego zbudowany jest świat
przedstawiony obu utworów, są fragmenty rozmów, zapamiętane obrazy, ludzkie
gesty. Widzimy pejzaż prowincji, biedę, ale też żałosne ambicje mieszkańców,
połączone z ich nieziszczoną tęsknotą za jakimś dalekim Eldorado. Bohater jest
obcym – przybyszem, przechodniem, wędrowcem, który notuje swoje obserwacje i
utrwala zasłyszane głosy. W tych dwóch powieściach autor zdaje się zgłębiać
wciąż tę samą trudność, rozwijając swą niezwykłą wizję części Europy, z którą
związany jest bardzo silnymi więzami. Dlatego Jadąc do Babadag i Taksim
mogą być potraktowane jako uzupełniające się elementy cyklu. Proust pisząc
o Dostojewskim, wspomina, że w jego czterech wielkich powieściach występują
właściwie ci sami bohaterowie, to znaczy te same ludzkie typy, za każdym razem
ukazane w nieco innym świetle. Warto o tym przypomnieć wobec zarzutów, jakoby Taksim
był wtórny, i jakoby Stasiuk się powtarzał. Owszem możemy zauważyć coś w
rodzaju rekapitulacji własnej twórczości, czy dokonywanej przez pisarza próby
budowy własnej mitologii, ale to chyba nie powinno być podstawą do formułowania
zarzutu. Jeżeli pojawiają się motywy z wcześniejszych utworów, jak postać
biedaka z trójkołowym rowerem, nazwisko Zalatywój, tajemniczy pokój, do którego
prowadzą małe drzwi, ewokujący atmosferę grozy, którą pamiętamy z Opowieści
galicyjskich, środowisko marginesu, które przywodzi na myśl Mury Hebronu
i Dziewięć, to możemy widzieć w tym dokonywany przez
Stasiuka przegląd rekwizytów świata własnej kreacji literackiej.
Akcja powieści Taksim rozgrywa się w
Europie Wschodniej, u podnóża Karpat. Ta lokalizacja geograficzna jest bardzo
istotna. Granice państw nie mają tu znaczenia i nie tylko dlatego, że zatarła
je Unia. Jest to pogranicze ścierających się ze sobą trzech prastarych kultur:
Bizancjum, Rzymu i Orientu, które jak wielkie kry kontynentalne zachodzą tu na
siebie i niezmiennie trwają, pomimo powierzchownych ruchów geopolitycznych. To
miał na myśli Ferdynand Braudel pisząc, że: „Cywilizacje [...] kroczą przez
czas, odnoszą triumf nad ograniczonością trwania. Gdy kręci się film historii,
one pozostają na miejscu, niewzruszone”. Cywilizacja to pewna sztuka życia, to
tysiące powtarzających się postaw. Państwa z ich administracją przemijają i są
jak pokolenia trawy, która porasta te olbrzymie prastare formacje. W przyjętej
koncepcji historii tym, co na prawdę ważne, jest to, co nie ulega zmianie.
W swej wcześniejszej książce Stasiuk pisał o
dwóch strumieniach spływających do dwu sąsiednich dolin. Choć są one blisko
siebie - na odległość spojrzenia, wiemy, że jeden skończy swój bieg w Bałtyku,
a drugi w Morzu Czarnym. Motyw działu wód powraca w także Taksimie.
Bohater stąpa po ziemi pełnej pamiątek i symboli, gdzie wszystko zdaje się
swojskie, jednak drogi stąd wiodą w odmiennych kierunkach. W Europie Środkowej
zanikły granice, jednak ta prowincja świata nadal pozostała prowincją.
Dominantę stanowią tutaj marazm i wielkie rozczarowanie, jak gdyby rozpad
komunizmu odsłonił jedynie inny aspekt odwiecznej bylejakości.
Bohater–narrator to mężczyzna pełen
wrażliwości i nostalgii, a zarazem pozbawiony złudzeń obserwator swego czasu -
pogodzony ze swym miejscem na ziemi, starzejący się wraz z nim i razem z nim
odchodzący w przeszłość. Jest częścią miasta, które umiera. Dawne cywilizacje
Orientu zasypywał piasek. Ten świat, to znaczy nasz świat, zdaje się ginąć
wśród tandety i zdegradowanych przedmiotów. To co nowe, w kolorowym opakowaniu
i poprawnie schludne, jest naznaczone bylejakością. Naszym przedmiotom nie
przysługuje przywilej dostojnego przemijania. Nie stosuje się do nich kategoria
trwania, lecz okres ważności. Bohater
(pisarz!) odnosi papier na makulaturę, by zdobyć pieniądze na parę litrów
benzyny: „Ale nie miałem siły. To miasto było jak los. Byłem już
stary i chciałem przeczekać jeszcze jedną zimę. A potem pewnie następną.
Musiałem tu zostać, bo w innym miejscu nie potrafiłbym zasnąć ani się obudzić”
(s. 98).
Bohater wegetuje. Jest przywiązany do kilku
obrazów: widoku z okna, z pozoru mało ważnych fragmentów pejzażu. „W innym
miejscu nie byłoby mostu nad rzeką i dudnienia samochodów na moście. Nie byłoby
łuny nad stacja benzynową. To są ważne rzeczy i z czasem okazuje się, że nie
można bez nich żyć” (s. 98). Jest to jakaś postać patriotyzmu. Być może
najbardziej źródłowa u tych, którzy na co dzień nie wyrażają swych uczuć w
sposób oficjalny. Jego życie jest jednym z elementów tego świata: „Tak więc wszędzie brakowałoby mi odgłosów mostu. I smrodu
fabryki. I zapachu węglowego dymu, gdy zaczynają się zimne dni. To miasto
będzie zamierało wraz ze mną. Ta myśl pozwala mi lepiej znosić samotność.
Niczego więcej nie potrzebuję. Reszta jest kłamstwem. Trzeba mieć gdzie umrzeć
i tyle” (s.99). Gdzieś daleko w tle pobrzmiewa echo Ziemi jałowej Eliota
z jego koncepcją korelatu obiektywnego. Bo czy nie taką funkcję pełni w prozie
Stasiuka ten pejzaż ani miejski, ani wiejski, stary człowiek pchający
trójkołowy rower, stacja benzynowa nocą, postindustrialne widma architektury?
W podupadłym mieście bohater
spotyka biedaków, zbieraczy złomu, rozpaczliwych kombinatorów, żyjących dniem
dzisiejszym, pijaków, wsłuchanych w bełkot reklam w obskurnej piwiarni. Wraz ze
swym wspólnikiem prowadzi handel obwoźny, sprzedając odzież z drugiej ręki tam,
gdzie bieda jest jeszcze większa. Spotykamy emigrantów z Rumunii i ze Wschodu,
przemoc i walkę o przetrwanie, bez nadziei na lepszą przyszłość. Jest jednak w
powieści Stasiuka obecna wiara w pierwotną moc życia. To, co zdawałoby się stać
najniżej w porządku cywilizacyjnym, okazuje swą niezniszczalną żywotność.
Cyganie, którzy byli na tych ziemiach od zawsze, okazują się najlepiej do zmian
przystosowani: „Wiedział, że okazję dostaje się tylko raz. Strach i spryt od
pokoleń” (s. 301). Zajęci zbieraniem odpadków - śmieci wyrzuconych gdzieś z
lepszego świata, żyją na granicy przetrwania i tylko oni, zdaniem autora,
zachowali pewną paradoksalną autentyczność. Nie są niczym więcej, ani niczym
mniej od tego, co dała im natura, są jak zielsko, porastające wraki i ruiny. W Jadąc
do Babadag czytamy: „Europa powoływała do życia narody królestwa, cesarstwa
i państwa, które trwały i upadały. Zapatrzona w rozwój, ekspansję i wzrost, ni
potrafiła sobie wyobrazić, że można żyć poza czasem, poza historią. Tymczasem
oni dokonali cudu. Z sardonicznym uśmiechem patrzyli na parkosyzmy naszej
cywilizacji i jeśli brali z niej coś dla siebie, to były to śmieci odpadki,
zrujnowane domy i jałmużna. Tak jakby reszta nie przedstawiała dla nich żadnej
wartości” (s. 97).
A może wizję literacką
Stasiuka winno się postrzegać jako wielką metaforę kondycji człowieka epoki
ponowoczesnej? W pewnym sensie bankruta i wygnańca... Dawne systemy wartości
spajała wiara w przyszłość. Wyrażała się ona między innymi poprzez solidność i
trwałość przedmiotów codziennego użytku. Dziś wszystko zdaje się wypierać
jednorazowa tandeta. Świat, w którym żyje bohater, to ponowoczesny śmietnik.
Jego miejsce na ziemi, te kraje na pograniczu, są prowincją tego śmietnika -
jego „przedmurzem”! Tu trafiają wszystkie rzeczy używane, które gdzieś w
Paryżu, Londynie i w innych miejscach, dawno przestały się liczyć, zaś tu zdają
się żyć raz jeszcze, w swoim nowym, zdegradowanym wcieleniu: „Ludziom przybywa
rzeczy. Mają coraz więcej coraz gorszych. Wciąż trzeba coś przywozić i wywozić,
pozbywać się starych, żeby zrobić miejsce na nowe. To jest kłopot. Wywożą za
miasto, do lasu. Na południe, w głąb dolin, tak jak opony […]. Czasami widzę
wywrotki wypełnione połamanymi meblami z plastiku, lodówkami, pogiętymi
rowerami, dziecięcymi wózkami, całym tym jednorazowym gównem” (s. 98).
To
również może być odczytane jako metafora, która tym razem zdaje się sugerować
degradację duchową, intelektualną. Przejmujemy idee, poglądy, myśli z drugiej
ręki - myśli nieprzemyślane, lecz brane za swoje z braku lepszych, które są jak stroje, kupowane po to tylko, by mieć
się w co ubrać. Ortega y Gasset pisał w Buncie mas o
nieodpowiedzialności wszelkiego myślenia, które nie zrodziło się z autentycznej
konfrontacji z rzeczywistością. Pisał o takim myśleniu, które w istocie jest
zabawą w myślenie, gdy można sobie pozwolić na luksus marzycielstwa.
Przyswajamy myśli wzięte z Francji, Anglii albo nie wiadomo skąd, bo akurat
pasują, bo tak się składa, że komuś jest do twarzy z pewną retoryką albo z nawykiem
powtarzania, bo tak się nauczył, a pewne przekonania są jak tik nerwowy. Do
głoszenia, a nawet wyznawania poglądów, można się przyzwyczaić jak do żucia
gumy lub do przybierania określonej pozy. Czy Polska początków XXI wieku jest
jak paw Europy pośród brudnych szmat sprowadzanych za bezcen wraz z repertuarem
zachowań i postaw rodem z londyńskich nowojorskich slumsów?
Pamiętamy jak Witkacy w Pożegnaniu
Jesieni prorokował wizję chińskiej hegemonii, totalitaryzm na wzór
społeczności mrówek – inflację ludzkiego bytu, zatratę indywidualności. Nie był
to, jak wiemy, lęk przed narodem azjatyckim jako takim, lecz przed pewnym typem
kultury i ściśle określonym przepisem na życie. Stasiuk opisując zalew Europy
przez chińskie wyroby również ma na myśli coś więcej niż tylko pewien
fenomen gospodarczy lub socjologiczny. Konstatuje zanik, atrofię sił witalnych
naszej cywilizacji, pisząc, że „wszyscy
mogą już sobie iść, mogą się zabierać z miasta i okolicy, zewsząd, mogą dać
sobie spokój i mogą odpocząć, bo teraz oni, żółci, zajmą się tym wszystkim,
czym musieliśmy się do tej pory zajmować my. […] Chińczycy przybyli, żeby nas
zastąpić. A może wcale się nie zbudziłem, bo jednak wstałem, poszedłem i
odsunąłem zasłonę, żeby sprawdzić. Stacja stała i wyglądała jak zwykle, ale to
też mógł być dalszy ciąg snu” (s. 99).
Więc Chińczycy przybyli, żeby nas zastąpić w
istnieniu. To, co prawdziwe, jest wypierane przez masową imitację. A więc
tradycyjny typ człowieczeństwa traci swą esencję i rozmywa się.
Są czytelnicy, których
bulwersuje brutalny i pełen wulgaryzmów język powieści Stasiuka. Ale
pamiętajmy, że ten język stanowi tworzywo, z którego autor buduje świat
przedstawiony. Wywodzi się on z zasłyszanych głosów, pijackich monologów,
przekleństw, stanowi o sposobie ekspresji kreowanych postaci. Bardzo często
mamy do czynienia z mową pozornie zależną, ukazującą świat niejako oczami
bohatera. Mowa pozornie zależna jest jak obiektyw, którego ogniskową ustawia
się na tych własnościach przedmiotów, które wchodzą w pole widzenia konstruowanej
postaci. Autor powołując do życia bohatera (a bohaterem jest też narrator
pierwszoosobowy) wyposaża go w określony typ spostrzegawczości, na podobieństwo
wrażliwości na określone spektrum barw, które jest zdolny odbijać bądź
absorbować. Właściwie nie widzimy bohaterów od zewnątrz, ani nie znamy ich
powierzchowności, lecz dowiadujemy się, kim są, poprzez to, czego się domyślają
ze świata lub tego, o czym mówią. I tak jak kolory w obrazie malarskim,
podobnie pole widzenia bohatera musi być uzgodnione z jego hipotetycznym
wnętrzem. Zresztą bohater nie ma żadnego innego wnętrza innego niż to, które
ujawnia się w mowie.
*
Taksim rozpisany jest na dwa głosy.
W monolog narratora wplecione są opowieści i wspomnienia Władka - jego
wspólnika i towarzysza podróży. Władek zdaje się istnieć w powieści tylko jako
głos. Czy ma jakąś istotę inną niż treść opowieści, którą snuje? O narracyjnym
charakterze ludzkiej egzystencji napisano wiele, podobnie jak o fenomenologii
głosu. Przeświadczenie, że ludzki sposób bycia przejawia się jako opowiadana
historia i konstytuuje się poprzez przesądy, presupozycje, miejsca
niedookreślenia, że tak jak opowieść wydarza się i trwa w określonym czasie,
znane jest od dawna. Próba analizy powieści Stasiuka pod tym kątem mogłaby stanowić
temat oddzielnego szkicu. Warto jedynie wskazać fragmenty, które mogłyby się
stać punktem wyjścia do interpretacji wiodącej
w tym kierunku: „Tylko to potrafiłem: prowadzić i słuchać jak gada. Poszedłby na południe w tych rozklapcianych adidasach. Gadałby do siebie. Szedłby i mamrotał. Nic gorszego nie mogłoby mu się przytrafić. Przecież jak nie gadał, to był martwy. Chwilami miałem wrażenie, że żył tylko po to, żeby to swoje życie potem komuś opowiadać. Trafiłem mu się jak ślepej kurze ziarno, gdy już nikt nie chciał go słuchać. […] Mógł najwyżej pójść do knajpy i tam próbować tych swoich legend, ale w knajpach wszędzie były już telewizory i dawni kumple woleli patrzeć na plastikowe gówno, bo ono chociaż na chwilę pozwalało im zapomnieć o własnym życiu. (s. 244-245) „A mnie się wydawało, że tą gadaniną po prostu zabija czas, wypełnia nią kilometry, wypełnia odległości i odgania lek przed klęską, że próbuje rozwiać nią smutek wypełniający kabinę. Tymczasem on po prostu ze skrawków, z resztek,
z odgłosów, ze wspomnień i z przeczuć składał sobie prawdę. Pił, palił i czuł przez skórę. (s. 101)
w tym kierunku: „Tylko to potrafiłem: prowadzić i słuchać jak gada. Poszedłby na południe w tych rozklapcianych adidasach. Gadałby do siebie. Szedłby i mamrotał. Nic gorszego nie mogłoby mu się przytrafić. Przecież jak nie gadał, to był martwy. Chwilami miałem wrażenie, że żył tylko po to, żeby to swoje życie potem komuś opowiadać. Trafiłem mu się jak ślepej kurze ziarno, gdy już nikt nie chciał go słuchać. […] Mógł najwyżej pójść do knajpy i tam próbować tych swoich legend, ale w knajpach wszędzie były już telewizory i dawni kumple woleli patrzeć na plastikowe gówno, bo ono chociaż na chwilę pozwalało im zapomnieć o własnym życiu. (s. 244-245) „A mnie się wydawało, że tą gadaniną po prostu zabija czas, wypełnia nią kilometry, wypełnia odległości i odgania lek przed klęską, że próbuje rozwiać nią smutek wypełniający kabinę. Tymczasem on po prostu ze skrawków, z resztek,
z odgłosów, ze wspomnień i z przeczuć składał sobie prawdę. Pił, palił i czuł przez skórę. (s. 101)
*
Pomimo goryczy i katastroficznych wątków, powieści Stasiuka
tętnią życiem i wyrażają wielki, niezaspokojony głód świata. Jego postacie
(choć czasem zjawiają się jak cienie ze starej fotografii) wyrażają prawdę
ludzkiej natury w jej mrocznej i nieokiełznanej pełni a pod tym względem przywodzą na myśl bohaterów
znanych z twórczości Hemingway’a czy Londona.
Paweł Nowicki
Andrzej Stasiuk, Taksim,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009
Tekst
zamieszczony w kwartalniku FRAZA” nr 2 (72) 20011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.