Wieczorem 24 września 2010 r. w Galerii „Dwory Karwacjanów i Gładyszów” w Gorlicach odbyły się wernisaże wystaw trojga interesujących plastyków. W sali im ks. Świeykowskiego prace swe zaprezentowały Anna Jańska-Maciuch i Ruth Miemczyk. Natomiast w sali im. Włodzimierza Kunza otwarto ekspozycję obrazów Jarosława Sankowskiego. Anna Jańska-Maciuch urodziła się w 1949 roku w Częstochowie. W latach 1971-1976 studiowała w Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Dyplom uzyskała w pracowni prof. Zbigniewa Karpińskiego. Obecnie mieszka w Regietowie koło Gorlic. Ruth Miemczyk jest angielską artystką polskiego pochodzenia, urodziła się w 1949 roku w Barnsley w Yorshire. Ukończyła Barnsley School of Art & Crafts, później studiowała w Londynie – w Central School of Art and Design oraz w Goldsmiths College. Jarosław Sankowski urodził się 1962 w Bydgoszczy. Ukończył studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku (dyplom w roku 1987 w pracowni prof. Jerzego Zabłockiego). Uprawia malarstwo, rysunek i grafikę. Pracuje w Zakładzie Malarstwa Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Jest autorem prac podejmujących tematykę architektury oraz będących próbą ilustracji zagadnień fizyki.
Organizatorzy wystaw w gorlickiej galerii mają zwyczaj prezentować twórczość zaproszonych artystów w sposób wielowątkowy. Już sam układ przestrzenny Dworu Karwacjanów pozwala rozłożyć ekspozycję tak, że na dwóch piętrach mogą znaleźć się prace o różnej tematyce i o odmiennym charakterze. Daje to tym większą satysfakcję zwiedzającym, ponieważ spacer po galerii urozmaica doznania i pozwala rozwijać je wedle założonych przez artystów i galerników scenariuszy. W dużej sali na piętrze są zwyczaj prezentowane wystawy przekrojowe, często zbiorowe, których przekaz wykracza poza sferę czystych doznań estetycznych i stricte artystycznych poszukiwań. Jest to na ogół sztuka poprzez symbole ukazująca relacje międzyludzkie, odzwierciedlająca wielokulturowy, przygraniczny charakter regionu i tej części świata, z której prezentowani artyści czerpią swe bezpośrednie natchnienia. Na dole, w małej sali im. prof. Włodzimierza Kunza prezentuje się zwykle twórcze eksperymenty - penetrujące swoistą „algebrę” sztuk plastycznych - studia przestrzeni i doświadczenia formalne poszerzające granice wyobraźni.
Dlatego w sali na górze znalazły się prace dwóch artystek o podobnym bogatym bagażu doświadczeń życiowych, ale odmiennych artystycznych temperamentach. Ponieważ wywodzą się one z różnych krajów, ich spojrzenia na świat oraz ich wrażliwość ukształtowały się w innym otoczeniu, co odbija się w charakterze ich prac. Na dole zaś zaprezentowano wystawę artysty poszukującego malarskiej syntezy, dla którego studium przestrzeni zdaje się intelektualnie pogłębionym przedsięwzięciem, pełnym subtelnych skojarzeń wiodących również w stronę filozofii i literatury.
Obrazy Anny Jańskiej-Maciuch urzekają swym niezwykłym klimatem, przywodzącym na myśl Krainę Łagodności z poezji Jerzego Harasymowicza. Tematy biblijne i literackie, łatwo czytelne malarskie odniesienia do Nowosielskiego czy Chagalla, wprowadzają nas w tajemniczy świat, przeniknięty metafizyką symboli i subtelnych niedomówień. Malarka zdaje się opowiadać o sobie, o swoim życiu i o kimś, kogo bardzo kocha. Wystarczy spojrzeć uważnie, by odnaleźć tego kogoś, staje się biblijnym Adamem, Don Kichotem, ruskim świętym, ascetą z obrazów El Greca. Subtelność koloru i linii oraz jakaś ulotna materia tworzywa powodują, iż prace autorki odbieramy jako szczere i pełne ciepła.
Obrazy Ruth Miemczyk przemawiają do nas bezpośrednią obecnością surowych materii i faktur tak, iż zdaje się, że są to obrazy, które trzeba oglądać z bliska, czuć ich zapach i niemal je dotykać. Prezentowane prace układają się w cykl - od białych i błękitnych płaszczyzn – jak gdyby czystych żywiołów wody i powietrza (Pływanie, Taniec oceanu) - do pogodnych i wielobarwnych tematów, w których kolor posiada autonomię czy wręcz zyskuje całkowitą suwerenność. (Taniec Joli. Mały obraz I-III.) Są delikatne i lekkie, ale ich swoboda to jedynie pozór, ponieważ w istocie cechuje je dyscyplina oraz pewien „kosmiczny” chłód. Niedoświadczonemu odbiorcy należy przypomnieć, iż w malarstwie tego typu nieporozumieniem byłoby doszukiwać się przedmiotowych znaczeń tak, jak błędem jest oczekiwać od muzyki symfonicznej, by przygrywała do tańca. Pojawiające się tytuły prac, ukierunkowują zaledwie naszą wyobraźnię i są bardziej jak fragmenty poematu, niż nazwy rzeczy, które obrazy te rzekomo miałyby „przedstawiać”.
W malarstwie Jarosława Sankowskiego napisano między innymi: „Przedmioty w obrazie odbijają echo tego, czego nie widać, tego, co poza oknem i tego, co zakryte jest w kulisach. Istotnym nośnikiem tych refleksów jest światło, kieruje ono uwagę na widzialną cześć obrazu, jednocześnie otwiera kompozycję i orientuje względem źródła, które znajduje się często poza przedstawieniem. Obraz zyskuje odniesienia do zewnętrznych, (nienamalowanych) okoliczności”. Przewodnim motywem prac zaprezentowanych przez Sankowskiego w Gorlicach jest architektura. Jak wiadomo, niektóre ludzkie budowle od dawna prowokowały artystów i zastanawiały filozofów. Tradycja judajska ma swoją wieżę Babel, zaś mitologia grecka labirynt. Obydwie konstrukcje są obciążone głęboką symboliką i wspomnienie każdej z nich budzi trwogę.
Na obrazach Sankowskiego widzimy tajemnicze przenikanie płaszczyzn, jak gdyby korytarze prowadzące donikąd, ślepe zaułki i ściany, które zdają się składać, tworząc sprzeczne kąty. Rozproszone światło o nieokreślonym kierunku ewokuje poczucie nierealności. Niepokój przestrzeni - tak najprościej można by określić uczucie, jakie w nas narasta, gdy dłużej patrzymy na każdą z tych prac.
Prace Jarosława Sankowskiego przywodzą na myśl literackie wizje Jorge Luisa Borgesa z jego mapą królestwa w skali 1:1, monetą, która ma tylko awers, czy pomysłem słynnego Chaoticum - absurdalnej budowli, o której powiedziano, że tuż po ceremonii uroczystego otwarcia została zlicytowana i jeszcze tego samego dnia przeznaczona do rozbiórki. W dziełach obu twórców efekt zaburzenia przestrzeni fizycznej, wzbudza metafizyczny niepokój, a zarazem rodzi poczucie „zawieszenia” sensu - sugestię katastrofy w ludzkim wymiarze komunikacji.
***
Odwiedzając galerie wiemy, że także wystawiennictwo bywa rodzajem sztuki. Wzajemne usytuowanie obrazów czy rzeźb oraz aranżacja przestrzeni i światła wymagają kunsztu i składają się na swoisty metajęzyk, organizujący właściwy odbiór całej ekspozycji. Każdy przekaz symboliczny wpisany jest w jakiś kontekst, który współkonstytuuje jego znaczenie i ustala sens. Stąd sytuacja, miejsce, wzajemne sąsiedztwo wydają się istotnymi kategoriami recepcji dzieła sztuki, bez których dzieło to, „samo w sobie”, byłoby dla odbiorcy właściwie niedostępne. Dobrze pamiętamy kąśliwe uwagi Gombrowicza o malarstwie, zwłaszcza gdy pisze o tym, jak zagęszczenie i nadmiar mogą w muzeum unicestwić nawet rzeczy najdoskonalsze. Ostatecznie obrazy mogłyby być zrzucone na stos i być może to też stanowiłoby dla widza określony sygnał. W galerii więc, zdaje się liczyć się wszystko – nawet gwóźdź wbity w ścianę – zupełnie jak w scenografii teatralnej.
Znane z licznych anegdot wpadki, jakie zdarzały się na niektórych wystawach sztuki współczesnej (gdy np. ktoś pomylił rzeźbę z przedmiotami wyposażenia galerii), wynikały z nieporozumień na poziomie wspomnianego wyżej metajęzyka i nie wydają się stosownym argumentem przeciw sztuce trudnej.
Zagospodarowanie przestrzeni oraz wspaniale połączenie starych murów z wszechobecnymi motywami nowoczesności to wielki atut gorlickiej galerii. Wystawa którą można oglądać jest perfekcyjnie skomponowaną całością, którą rozpatrywać można nie tylko jako statyczną ekspozycję. Jest to zarazem niepowtarzalne wydarzenie artystyczne, które rozegrało się w pewnym miejscu na Ziemi, to znaczy w Gorlicach i jak się zdaje, miało swój dokładny czas.
Paweł Nowicki
Tekst opublikowany za zgodą Muzeum "Dwory Karwacjanów i Gładyszów" w Gorlicach. Wcześniej zamieszczony na stronie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.