Otwarta niedawno w gorlickiej Galerii Sztuki „Dwór Karwacjanów” wystawa pt. „Lalka” Józefiny Piotrowskiej-Szukalskiej[1] zasługuje na szczególną uwagę. Ekspozycja ta godna jest polecenia nie tylko z uwagi na wysoki walor artystyczny prezentowanych prac, lecz także ze względu na niezwykłą aranżację przestrzeni zrealizowaną przy wykorzystaniu światła i efektów multimedialnych. Nie przypadkiem zresztą wystawę określono w afiszu mianem „spektaklu”, bowiem instalacje i rysunki, jakie zaprezentowano w głównej sali Muzeum, tworzą całość bliską istocie scenografii teatralnej. Tematem, który podejmuje Autorka jest fenomen lalki. Te, które zaaranżowano w Sali głównej im. ks. B. Świeykowskiego, zdają się niematerialne i jak gdyby pozbawione własnego ciężaru. Potęgują ten efekt promieniście rozpięte linki, podtrzymujące centralną część kompozycji, budując przestrzeń, w której - niczym w snopie reflektora, drobne postacie unoszą się jak rój owadów. Promienie rozchodzą się z kilku różnych centrów, co podkreśla względność układu odniesienia. Choć lalki wiszą nieruchomo, ich sylwetki wyznaczają przeciwległe kierunki, dzięki czemu cała kompozycja zyskuje zwielokrotniony dynamizm, przypominając obraz ucieczki galaktyk.
fot. P. Nowicki |
Szybujące
postaci mienią się wręcz tropikalnym zestawem kolorów, lśnią w półmroku, a podświetlone
od dołu, ukazują na suficie swoje wielokształtne cienie. Gdzieś z głębi płynie
ściszona muzyka, na bocznej ścianie majaczą mroczne zdjęcia filmu, który dopełniając
instalację wprowadza widza w niepokój i trans.
Wystawa pulsuje tajemniczym rytmem form, kolorów, cieni i świateł.
Lalki
Józefiny Piotrowskiej-Szukalskiej zdają się sugerować niczym nieskrepowaną
dowolność ludzkiej autokreacji. Jednak ten zabieg (być może przypadkowy)
stwarza wrażenie ucieczki w dezintegrację i pustkę. W wielkich oczach lalek czai
się smutek, tęsknota, lecz także bezsilność i chłód. Są nowoczesne, dwuznaczne
- infantylne lub „złe”. Zastosowana prze Artystkę „punk rockowa” stylizacja i „kosmiczne”
atrybuty istot „nie z tej ziemi” mają w sobie coś z estetyki estradowego kiczu.
Przypominają filmowe wizje Pedro Almodovara, w których występują postacie
chwiejne w tożsamości swojej płci, nieraz perwersyjne, pełne dziwactw, zarazem
bezsilne i budzące czułość. Jest w nich instynkt, spontaniczność, ale też groteska,
niedojrzałość - jak gdyby gombrowiczowska dezintegracja formy.
Motyw
lalki, odczytywany jako metafora zagadkowości natury ludzkiej, wiedzie w
stronę fundamentalnych pytań o
autonomię, tożsamość i godność osoby. Czy jest w nas coś więcej, prócz min,
gestów? Czy jesteśmy marionetkami w rękach… losu? A może kogoś innego, kto lepiej niż my sami zna
tajemnice naszego wnętrza?
W
antyku twierdzono, że bogowie są dziećmi. Lalki Józefiny
Piotrowskiej-Szukalskiej, wprowadzają
nas w baśniowy świat, który w swej istocie jest zabawą, grą - choć gra może być
także bolesna i pełna ironii. Jak pamiętamy, o pojęciu gry pisali Huizinga a
także Gadamer, który w grze widział sedno sztuki, zarazem istotę ludzkiego sposobu
bycia. Taneczny, wielobarwny świat to także
fiesta, o której mówił Octavio Paz.
Odmienną
stylistykę prezentują towarzyszące instalacji rysunki, w których pobrzmiewają
echa twórczości Chagalla. Pełno tu uskrzydlonych postaci kochanków zawieszonych
w półmroku, groteskowych istot tworzących swój zamknięty świat - wykreowany wyobraźnią
Autorki. Prace te, choć wykonane w tradycyjnej technice, znakomicie wpisują się
w całość „spektaklu”.
Artystka
powoduje, że jej kolejne kreacje są w ciągłym ruchu niczym fale morskie powracające
jedna za drugą. Wielość, która się uzupełnia, odsłaniając za każdym razem nową jakość
i różnorodność.
Analizując
wystawę i jej przesłanie jako całość, nie sposób przejść obojętnie wobec
dramatycznie wyartykułowanego prze Artystkę problemu samotności, słabości człowieka
w świecie pełnym przesytu – iluzorycznym, współtworzonym przez reklamy i środki
audiowizualne. Człowiek z wystawy zdaje się takim „duszkiem”, ułomnym wytworem tego
na wpół realnego tego świata. Czy sam jest rzeczywisty? Filozofowie stawiają
pytanie o tożsamość „ja”. Kiedyś pytano, czy człowiek ma duszę? Czy jest więc człowiek
tylko sumą swych wyglądów, przypadkowych gestów, fragmentem autonarracji, czy tylko
snem o sobie?
***
Druga
propozycję - usytuowaną jak gdyby na przeciwnym biegunie doznań estetycznych,
stanowi ekspozycja cyklu rysunków Katarzyny Ziołowicz[2],
zaprezentowana w sali kameralnej im. Prof. W. Kunza. Zredukowane
do minimum środki wyrazu działają jak szept, gest, skinięcie w ciszy. Na
białych fakturach papieru równym rytmem układa wytłoczony relief. Tak
ukształtowane powierzchnie cieniuje gdzie niegdzie ślad ołówka, wyrywkowo
ujawniając kontrastowe partie, fragmenty jakiejś zaledwie domniemanej całości. Wieloznaczna
zdaje się ich „niekompletność” i niby przypadkowy
charakter ujawnianych struktur. Zastosowana tu technika frotage
pozwala na wydobycie na światło „podskórnego” kształtu tego, co kryje się pod
warstwą papieru. Artystka wykorzystuje w kompozycjach formy nawiązujące do przedstawionej
z lotu ptaka zabudowy miejskiej - siatki ulic, przecinających się linii, które
tworząc abstrakcyjną topografię, sugerują liczne znaczenia i podteksty. O
motywie kraty często tu występującym, pisali postmoderniści[3].
Krata, bywa interpretowana jako układ repetycji linii dublujących fakturę
płótna, jako autoreferncyjność, samo-imitacja powierzchni przy minimum znaczenia. Przypominają się także
w tym kontekście „Kwadraty” Malewicza, zarazem neoplatońska konkluzja, że
„reszta jest milczeniem”.
W
mieście wszystko zdaje fragmentaryczne, chwilowe, - dane o tyle, o ile ktoś nam
nie zaprzątnie uwagi czymś innym. W kompozycjach Katarzyny
Ziołowicz drobiazgowość rysunku, zdaje się rozpływać w pustce, spełzać na niczym, choć na wstępie
sugeruje skrupulatnie skalkulowany plan. Prześwituje w nich znikomość, senny
„kosmiczny” dystans, melancholia jak chwiejność stanów pogody. Jest także
absurd mapy urojonych światów, biurokracja przestrzeni.
Ciekawym
tropem wiodącym do interpretacji omawianych rysunków jest, jak się wydaje, kategoria
przemilczenia. Każda nasza opowieść o
świecie, (także o nas samych) zakłada także to, o czym się milczy - co
pominięte jest toku narracji. Punktem wyjścia jest wielość, nieprzeliczalność
świata. Pamiętamy przykład Leibniza, w którym mowa o tym, że kiedy różni ludzie
wędrują o mieście, każdy z nich na podstawie dostrzeżonych fragmentów zachowa w
swej pamięci inny jego obraz. W każdym przypadku będzie to właściwie inne
miasto. Jest nieskończenie wiele szczegółów, które mogłyby przykuć naszą uwagę.
Obecne w serii rysunków fragmentaryczne plany, szkice aglomeracji, wskazują na
subiektywny moment – domyślnie arbitralny wybór detali, na które Artystka położyła
akcent. Światło bądź cień, w każdym razie to, co jest granicą. Także psychoanalitycy
wiedzą, że najciemniej bywa tam, gdzie jest najjaśniej. To, co się ukazuje, dane
jest zawsze na tle czegoś, o czym w danej chwili należy zamilknąć, co zostało
uznane za nie dość ważne i spada tym samym do roli tła. Bez tła, rzecz jasna nie
ma figury, ale czy kształt figury w ogóle daje się rozpoznać bez nieskończenie
podzielnej dziedziny wcześniejszych odniesień? Może to właśnie Autorka chce dać
nam do myślenia, ukazując swe dyskretne obserwacje i subtelne szkice.
Patrząc
na rysunki wystawione w Sali kameralnej, warto mieć na względzie wcześniejsze
doświadczenia Artystki w pracy z ceramiką. Te reliefy wytłoczone na białym papierze,
przypominają gliniane tabliczki pokryte nieczytelnym pismem. Obraz, który swym
wyglądem sugeruje plan miasta, może przywodzić na myśl mapki stanowisk
archeologicznych. Skądinąd pamiętamy historię hieroglifów, pisma klinowego. Które
spośród reliktów przeszłości są tylko śladami, a które z nich są „do czytania”?
Co przeoczyliśmy badając pismo, a z drugiej strony - jaki ornament, który być
może był tylko kaprysem, próbujemy bezskutecznie rozszyfrować? A może gry,
zabawy nie trzeba rozumieć?
***
Obie ekspozycje zwiedzać można do 30 stycznia 2013 r.
Paweł Nowicki
[1] Józefina Piotrowska-Szukalska, ur. w
1985 r. w Gorlicach jest absolwentką Liceum Plastycznego im. Tadeusza
Brzozowskiego w Krośnie (Profil – Formy Unikatowe) oraz Wydziału Malarstwa Akademii
Sztuk Pięknych w Gdańsku. Dyplom uzyskała w pracowni prof. Henryka Cześnika.
[2] Katarzyna Ziołowicz, ur. w
Częstochowie. W roku 1994 ukończyła kierunek Wychowanie Plastyczne na Wydziale
Artystycznym częstochowskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Dyplom z
ceramiki uzyskała w pracowni ad. Anny
Stawiarskiej. Od 1999 roku jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Instytutu
Sztuk Pięknych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. W 2007 roku pod
kierunkiem prof. Janusza Gajdy obroniła pracę doktorską w IBE w Warszawie. Jest
autorką licznych publikacji naukowych z dziedziny edukacji estetycznej. Zajmuje
się rysunkiem eksperymentalnym i ceramiką. Brała udział w 39 wystawach zbiorowych
w kraju i za granicą. Jej prace znajdują się w zbiorach muzealnych w Polsce
oraz w galeriach w Macedonii, Australii i Serbii. Od 2012 należy do ZPAP.
[3] Rosalind E. Krauss, Oryginalność awangardy (w:) Postmodernizm, antologia przekładów, pod
red R. Nycza, Kraków 1998, str. 411.