„Potem rzekł Bóg: Niech się zbiorą wody, które są
pod niebem, na jedno miejsce, a niech się ukaże suchy ląd. I stało się tak. 10.
I nazwał Bóg suchy ląd ziemią a zebranie wód nazwał morzem. I widział Bóg, że
tak było dobrze”. [R. 1, 9-10]
Bywa,
że kapłani szukają w przyrodzie śladów Pana Boga. Ksiądz Bronisław Świeykowski
pełniący funkcję burmistrza Gorlic w czasie słynnej bitwy z 1915 r., w czasie
wolnym od obowiązków zbierał okazy motyli. Ksiądz Andrzej Mucha[1] również
zasłużony dla naszego miasta, zajmuje się fotografią i utrwala na swych
zdjęciach górskie strumienie, skały, motywy rodzimego pejzażu. W dniach od 9
stycznia do 18 lutego 2015 r. w Gorlickiej
Galerii „Dwór Karwacjanów”, w sali im. prof. Włodzimierza Kunza można było
zwiedzać wystawę jego prac, zatytułowaną „Od źródła”. Za motto
ekspozycji posłużył następujący fragment:
„…. Jeśli chcesz znaleźć źródło,
musisz iść do góry, pod prąd….”
Jan Paweł II „Tryptyk Rzymski” (M edytacje)
musisz iść do góry, pod prąd….”
Jan Paweł II „Tryptyk Rzymski” (M edytacje)
Wiodącym tematem prac, które
znalazły się na wystawie jest woda. Jednak mimo pozornego „realizmu”, każda z
prezentowanych fotografii mogłaby być odebrana jako kompozycja abstrakcyjna,
dla której pytanie, „co w rzeczywistości przedstawia”, schodziłoby na drugi
plan. Mimo to, w twórczości artysty zachowana zostaje silna wieź z naturą,
surową prawdą stworzonej materii, która bogactwo swych zmysłowych jakości
ukazuje się wśród migotliwych refleksów barw, form skalnych i roślinnych.
„Abstrakcja”, o której wspomniałem, nie polega na oderwaniu nieistotnych cech,
celem wyłonienia „czystej” struktury przedmiotu. Nie rodzi się też z chęci
przezwyciężenia zwyczajności, „zdrowego rozsądku" na rzecz wyspekulowanej,
platonizującej pogardy tego, co widzialne. Św. Tomasz z Akwinu analizując
poglądy zwolenników filozofii Platona, zdawał się przeczuwać późniejszy zwrot,
jaki nastąpił w myśli nowożytnej, wiodący w stronę subiektywizmu i traktowania świata
zmysłowego jako iluzji, wręcz fikcji. Prace, które mogliśmy oglądać, nie należą
do tego nurtu abstrakcji, którego
rodowodu można by szukać w historii współczesnego malarstwa. To nie jest rezygnacja z empirycznego konkretu, wywiedziona z medytacji nad zmiennością
wyglądu kawałka wosku, braku zaufania dla zmysłów, karkołomnej konstrukcji
opisu przestrzeni za pomocą arytmetyki, by na koniec zwątpić w istnienie
świata. Obrazy A. Muchy przenika
tradycyjne zaufanie do naturalnej Prawdy Bytu.
Na
ścianach galerii mogliśmy oglądać pogodną grę błękitów, żółcieni piaskowca
rozświetlonego w słońcu, który niekiedy przybierał silnie rdzawy poblask niczym
rude kamieniste koryto hiszpańskiej Rio Tinto. Refleksy na wodzie, kolory
kamieni układające się w barwne mozaiki, w których blask nieba mieszał się z
barwami ziemi, brązem i zielenią w ciemnych gąszczach roślinności ewokowały
nastrój pogodny, afirmację, podziw. Białe struktury ukazujące wodę w różnych
stanach skupienia, niekiedy wyglądającą niczym zamarznięta, tworzyły sople,
„stalaktyty”, choć przeczyły temu słońce, barwy pory roku. Kiedy indziej woda
była jak wełnisty opar, mgła, para pod ciśnieniem. Ukazywały się nam wodospady,
nacieki, czasem ciężkie krople wiszące na liściach lub kiedy indziej formy
właściwie nieprzedstawiające, co do których mogliśmy się jedynie domyślać ich
akwatycznej genezy, zaś elementy roślinne z kropelkami rosy na łodyżkach
podkreślały życiodajną moc wody, spadającej na ziemię wraz z deszczem, bez
której nie byłoby wzrostu, wegetacji... życia. Kilka prac czarno-białych
posuwało się tak daleko w odrealnieniu przedmiotu, że zdawały się sugerować
wizje przestrzeni kosmicznej lub dostępne tylko pod mikroskopem elektronowym,
przetworzone obrazy świata mikrocząstek, wizualizacje interferencji fal świetlnych.
Za każdym razem jednak mieliśmy pewność, że mamy do czynienia z obrazem natury
– physis, nie zaś z nadrealistyczną fikcją. Fotografie zgromadzone na
wystawie układały się w serie bardzo podobnych ujęć, tworzących swoiste
multiplikacje, co utwierdzało odbiorcę w przeświadczeniu, że nie chodzi o tradycyjny
pejzaż, ale że studium natury jest tylko punktem wyjścia dla wyrafinowanej
kompozycji właściwej sztuce na wskroś nowoczesnej. Oszałamiająca wielość tych
zjawisk natury wyraża bogactwo, nadmiar, które zadają się manifestacją się potęgi w wszechmocy Boga. Ukazuje dobroć,
która się przelewa w mnogości stworzenia, rozumny ład, poczucie celowości,
które dziś, w odczarowanym świecie może być tylko aktem wiary.
Jedna
z tzw. „pięciu dróg” dowodu kosmologicznego na istnienie Boga św. Tomasza z
Akwinu, polegała na argumentacji z celowości stworzenia. O harmonijnej
strukturze hierarchicznego ładu średniowiecznej wizji uniwersum obszernie pisze
C. S. Lewis w książce Odrzucony obraz. Autor ma na myśli szczytową fazę
myśli scholastycznej, okres poprzedzający przewrót związany z narodzinami się
nominalizmu Williama Ockhama, który wbrew swoim intencjom, utorował drogę
nowożytnemu odczarowaniu świata. W
czasach opisywanych przez Lewisa panował prawdziwy humanizm. Choć nie mówiło się wtedy nie tyle o
człowieku, ile o Bogu, wskazywało się na Tego, Kto jest celem człowieka – to, co ludzkie uznając po drodze jako
oczywiste. Było to jak gdyby w myśl dalekowschodniej maksymy mówiącej, by
patrzeć na księżyc, a nie na palec, który go wskazuje. Od bardzo mądrej osoby
usłyszałem kiedyś zdanie, że pewnych rzeczy się nie mówi, tylko się je robi.
To prawda, sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, i nieraz bywa tak, że
kiedy o czymś jest już bardzo głośno, możemy się obawiać, że sprawy dawno
poszły we wprost przeciwną stronę.
W pradawnej filozoficznej wizji
Heraklita ruch wody, przepływ, zmiana odbywały się bez kierunku, bez celu.
Rodziły się z napięcia między źródłem a ujściem do morza, narodzinami i
śmiercią między dniem i nocą w kręgu powtarzalnego cyklu. Z tym przedchrześcijańskim
wyobrażeniem wiąże się idea wiecznego powrotu, zarazem nietzscheańskie wielkie „Tak” dla bezlitosnej konieczności
przyrody, oraz przygodności, skończoności ludzkiego bytu. W świetle
scjentystycznie zorientowanej nowożytnej nauki, procesy przyrodnicze toczą się
bez celu, i co najwyżej da się ustalić porządek następstwa, regularność serii.
Pojęcie sensu wyrugowane z przyrodoznawstwa wiązało się z wyobrażeniem
celowości, ideą Najwyższego Dobra. Celowość w świecie, przeświadczenie, że
życie ludzkie zorientowane jest na transcendentny telos wydaje tęsknotą
– tym, czego przynajmniej domaga się
wewnętrzne i źródłowe odczucie właściwe ludzkiej podmiotowości. Choroba na
sens sama zdaje się tego dowodzić. Są oczywiście ludzie "religijnie
niemuzykalni".
Nastrój
emanujący z prac A. Muchy wyrósł z zaufania ładu stworzenia. Jednak woda – pradawna, kiedy Duch unosił się nad głębiami, woda Jordanu, którą chrzcił Jan
Chrzciciel ukazuje się nam przecież także jako niszczący żywioł Biblijnego
potopu. Pamiętajmy, że w potędze wody jest groza powodzi, sztorm. Tragiczna
powódź, niszczący kataklizm to znak, że w świecie jest także zło, nie tylko
ludzkie – zawinione złą wolą, ale także zło manifestujące się w procesach
kosmicznych, jak pamiętne trzęsienie ziemi, które zniszczyło Lizbonę w XVIII w.
Wbrew szyderstwom Voltaire' a, wierzymy, że to kara Boża, wyrok sprawiedliwości
niepojętej jak nieskończoność matematyczna, droga, której nigdy nie przebędzie
strzała Eleaty, dystans, którego nigdy nie pokona kafkowski Geometra K., by
dotrzeć do Zamku. Pozostaje tylko wdzięczność za dobre chwile, darmo dane łaski,
jak piękno wiosennych kwiatów.
Rodzi się pytanie, czy Byt przyrody
sam przez się jest dobry? Na pewno jest dobry w tym sensie, że jest że jest
darem Bożym – ale jako physis? Dopiero,
gdy Bóg uznał Swe stworzenie za dobre, (”I widział Bóg, że tak było dobrze. [R.
1,10]), tym afirmatywnym aktem potwierdził jego wartość. Sama natura, będąc
tłem dla ludzkich uczynków, może być nijaka. Może rezonować nastroje naszego
wnętrza – romantycy odkryli jej uwodzicielską moc. Ale bez Dobra Najwyższego
może być t y l k o piękna. Jak koszmar tropików.
Paweł Nowicki
Fotorelacja z wystawy - tutaj
[1]
Ksiądz Andrzej Mucha był
wieloletnim proboszczem tej parafii i podczas jego posługi duszpasterskiej oraz
dzięki jego staraniom zbudowano ten kościół. Na początku świątynia mieściła się
w skromnym baraku. Później ks. A. Mucha przyczynił się do budowy gorlickiej
„Golgoty” Górze Zamkowej, która na trwale wpisała się w pejzaż, architekturę, a
przede wszystkim w życie religijne Gorlic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.