Baskijski Diabeł
Zygmunta Haupta jest dziełem, które sytuuje autora w rzędzie wielkich pisarzy
współczesnych, czyniąc go twórcą na
miarę M. Prousta, J. Joyce’a, czy R. Musila. Oto przed nami zbiór
szkiców, krótkich esejów, zapisków z dziennika, pisanych w pierwszej osobie
tak, iż możemy się domyślać, że narrator, jest tożsamy za autorem książki. Tym, kto do nas mówi jest polski inteligent, wychowany
na ziemiach dawnego zaboru austrowęgierskiego – wykształcony, któremu obca jest
wszelka pospolitość, zarazem pozostający z dala od sfer dawnej arystokracji. W
tym swoim socjalnym usytuowaniu trochę przypomną bohatera-narratora Prousta.
Drogie jest mu dziedzictwo kultury, którego depozytariuszem był niegdysiejszy
dwór, jednak nie należy do wąskiego elitarnego kręgu. Jak się dowiadujemy,
spotyka go życiowy zawód, gdy młoda kobieta, którą bardzo kochał, okazuje się
mu niedostępna z racji jej zbyt „wysokiego”
urodzenia. Autor wspomina ten epizod ze swojego życia dyskretnie, bez cienia
sentymentalizmu; taktownie pisze o faktach, jak gdyby mówił o doświadczeniach
innej osoby. Otwiera się przed nami perspektywa Polski przedwojennej, koloryt
miast kresowych, gdzie prócz Polaków żyli obok siebie Ukraińcy i Żydzi. Pod
pewnym względem, w prozie Haupta daje się odczuć powinowactwo z literacką wizją
Bruno Schulza czy filozoficzną poezją
Leśmiana. Skądinąd klimat twórczości Haupta przypomina nieco Szkice piórkiem A. Bobkowskiego.
Skromność, prawość, pisanie jakby od niechcenia na marginesie powagi życiowych
obowiązków, bez artystowskiego zadęcia. Humanizm i wierność tradycji,
patriotyzm – choć nie deklarowane, zdają się nieodłącznym elementem tła,
oczywistą prepozycją. Leśne pejzaże, polowania, obraz przyrody bardzo sugestywny
i oryginalny, jednak bez romantycznej, panteistycznej
nuty, widziany z twardej pozycji myśliwego. Narrator prowadzi nas przez
historię – od scen z życia na przedwojennych kresach, przez doświadczenia żołnierza
wojny 1939 roku, służącego później w polskich
oddziałach, walczących w obronie Francji. Ostatnie zapiski pochodzą z czasów
pobytu bohatera w USA.
Bardzo
często wykorzystywanym przez pisarza środkiem stylistycznym jest oksymoron
budowany z przeciwstawnych jakości przedmiotów, gdzie rekwizyty obrazu literackiego
wzmagają swa siłę ekspresji poprzez zderzenie elementów niewspółmiernych z uwagi na własności
zmysłowe oraz ich symbolikę.
„Więc to jest spełnienie dawnych marzeń i
zachceń, majaków przewidywanych i odgadywanych. Bo zastanowić się: przedtem to
była pustka taka, jak przed dniem stworzenia, przestrzeń nieskontrastowana,
czarno-biała, z rozsypanymi opiłkami gawronów i kruków na chropowatym od białości polu. Lśnią tylko
oślizłe łozy, łozina i jak wieczór, to gwiazdy trzeszcza ponad wierzchołkami
gałęzistymi drzew.”[1]
Zimowy
pejzaż i jego „oślizłe łozy” – jakości zmysłowe o zdecydowanie negatywnym nacechowaniu
kontrastują z kosmiczną wzniosłością, „trzeszczących gwiazd” metafizyczną
wręcz, „witrażową” wizją, przywołującą
echo pytania o istnienie Boga.
Innym
wątkiem refleksji autora jest doświadczenie czasu. I znowu pojawia się zderzenie skończoności
ludzkiej egzystencji z ogromem historii w skali wręcz geologicznej. W pejzażu
Francji widzimy drogę wytartą kołami wozów z okresu cesarstwa rzymskiego, oraz starego
człowieka na tle resztek kamyków pochodzących ze starożytnego fresku.
„Dziwne
to pomyśleć! Więc jak to Naprzód coś było skalą, gnejsem, piaskowcem,
alabastrem, masa nieprzeliczoną i tępą natury, calizną, blokiem i odłupane
cierpliwie, i obrobione skrzętnie, i zlepione, i ułożone, przesiane prze mózg
ludzki jak przez sito, dobrane, wyspekulowane, wygładzone i wyszlifowane, kiedy
zbiegło się w obraz, kiedy pobłogosławione i wyświęcone do zaszczytu, do wzruszenia
sztuki, dzieła sztuki, po to tylko ażeby przyszedł czas i rozdmuchał to znowu w
chaos, w mnogość, czyli nicość.
Widzisz
stary, myślę, wyszedłeś mi tu na przeciw jak groźne memento, jak przypomnienie
o nietrwałości (…) Co stało się z dawną chwilą? Dlaczego odleciała od ciebie,
dlaczego była? Kto zaklął ja wtedy? Karykatura człowieka. Czemu wybucha to
nagle wpośród nas, a potem odchodzi i pozostawia nas jak wydmuchane szczątki
preparatów entomologicznych.”[2]
I
w innym miejscu:
Jedyny, jedyność
człowieka! Jakże mi sobie z tym dać tu radę? Co zrobię, kiedy rozlezie mi się w
palcach w ogromny kraj, nieogarnięty przestwór. Gubi mi si w przestrzeni w czasie. Człowiek sprzed kilku lat przepadł mi
tak, jak ta woda, która ciekła rzeką pięćdziesiąt lat temu. Pewnie, ze naniosło
w tym miejscu mułem, pewnie, że o tu! leży spróchniały pień, jaki przyniosła na
swym grzbiecie umarła lat temu pięćdziesiąt fala.”[3]
W
swej refleksji nad z naszym potocznym doświadczeniem czasu, autor odwołuje się
wprost do Bergsona i Prousta, jako na autorów, którzy podważyli nowożytne
zdroworozsądkowe wyobrażenie przemijania. W ślad za tymi autorami, odrzuca
utrwalone przez mechanistyczną fizykę oraz tzw. „odczarowanie świata”
pojmowanie trwania, dało w efekcie pojęcie czasu linearnego skądinąd tzw.
„pustego czasu”, w którym zdarzenia o różnym znaczeniu dzieją się równolegle –
znajdują się „obok siebie” w jednej homogenicznej czasoprzestrzeni, jak
przedmioty w pudełku. To wyobrażenie zrodziło się wraz mechaniką Newtona i
układem współrzędnych Kartezjusza. Czas i ustalone przyczynowo zależności
miedzy zdarzeniami, także ich wzajemne przestrzenne relacje są nałożone na rzeczywistość jak siatka
kartograficzna na rzeczywistą Ziemię. Pozwalają liczyć, ułatwiają orientację w terenie, ale pod pewnym
względem fałszują jej obraz w dodatku – wskutek utrwalonego rutynowego nawyku,
gdy zaczynają być brane dosłownie, tworzą z goła nieprawdziwe wyobrażenie o
naturze rzeczy. Inkowie nie znali mapy, to znaczy odzwierciedlenia powierzchni
ziemi na płaszczyźnie, analogicznie jak dla ludzi kultur przedpiśmiennych
niepojęte było słowo oderwane od sytuacji rozmowy, żywej opowieści, osobistej
ekspresji.
Spójrzmy
na dość obszerny fragment, wybrany z przeszło siedemset stronicowego dzieła,
który może posłużyć jako ilustracja niniejszych rozważań:
„Ta nowoczesność
zachłyśnięta jest nagle nadeszłą
zdolnością ludzkiego mózgu do szeregowania systematyzowania obserwowalnych
zjawisk i do wybijania monety, które
słów kosztem rzeczywistości nabierają niezachwianych i opętujących nas
zaznaczeń. Razem z dawną sztuką uogólniania i abstrahowania i logiką dedukcji stworzyliśmy sobie osobny
obraz o świecie fool’s paradise, jak mówią Anglicy.
Dedukcja nas
zubaża. Dedukcja, logiczny wątek, który determinuje nam przyszłość i sprowadza
ja do nudy. Jesteśmy funkcjami rozmaitych danych, które grodzi nasze życie od
pierwszej świadomości do agonii. Z życia
zrobiliśmy wielką maszynę do wnioskowania, nomgraamiczny cyrk, jesteśmy jak
cyfra w suwaku logarytmicznym. Powie ktoś, ze ten absurd cyfrowy, planowanie
umożliwi nam przetrwanie, że co innego, kiedy na przykład zasiewa się pole dla
przyszłorocznych zbiorów to ma się na to kalendarz rolniczy i znajomość klimatu
i kołowrót pór i sezonów, a Murzyn z Wybrzeża Kości Słoniowej to pomagał sobie
i pewny był sukcesu, bo według niego pora zbiorów nadchodziła dlatego, że
składał ofiary i wypraszał u bóstw właśnie tę jesień zbiorów. No to ten
przysłowiowy Murzyn, miał więcej zabawy, panie dziejski, więcej smaku życia,
obcował z bogami i sam był prawie półbogiem, jeżeli z jego obcowania i komitywy dopraszania się miał taki sam sukces, jak nasz współczesny
facet i jego statystyki i kalendarzyk. (Zdarza się nam być świadkiem bankructwa
najbardziej w nas wyrosłych pojęć. Weźmy pojęcie czasu. Są jacyś prymitywni Algonkińczycy, czy inni
jacyś, nie pamiętamy, jakim tam, mający bardzo obszerny słownik, bardzo
różnoraki, gdzie potrafili logicznie dać różne nazwy dla tego samego karibu,
zależnie od tego, czy on się pasie, czy biegnie czy stoi, inne dla ptaka w
powietrzu a inne –w gnieździe; wydaje mi się to bardzo trafne i bogate. Nie
mają określenia na coś co „było” lub że „będzie” – symultaniczność urągająca
wbudowanej w nas świadomości przemijania czasu, wbudowanej w nas, innych, od
tysięcy lat. I dopiero przychodzą Bergson i Proust i nawracają do punktu, gdzie
zaczęliśmy i rozeszliśmy się z tymi anegdotycznymi Algonkińczykami, i
zrobiliśmy wielkie koło)” [4]
Haupt
zdaje się podzielać głębokie przeświadczenie, obecne w twórczości Leśmiana,
Bruno Schulza, zgodnie z którym rzeczywistość posiada wymiar nieskończony, ma
nieprzebraną ilość aspektów Rzec by można za Heglem, że nawet papier na którym
piszę zbutwiałby zanim zdołałbym wyliczyć wszystkie jego właściwości. Stąd ta
drobiazgowość, w opisach najprostszych
czynności uważne wskazywanie wyglądów
przedmiotów, jakości zmysłowych. Jednak Haupt pozostaje realistą, nie wchodzi
na ścieżkę subiektywizmu, która nieuchronnie uwodzi niemal każdego, kogo
oczarował ten amalgamat historycznie odległego spinozyzmu i współczesnej
fenomenologii. Haupt widzi nieprzebrane bogactwo świata, które ukazuje mu się,
ponieważ jest dość wrażliwy by je ujrzeć,
jednak nie delektuje się subiektywną fikcjonalnością świata
przeżywanego. U Prousta, na którego Haupt się powołuje, obecne jest przeświadczenie
że przedmioty same, jako fizyczne kształty i masy nic nie znaczą, właściwie są
niczym bez otoczki wspomnień i marzeń,
bez aury sensu, który zyskują znajdując się w polu ludzkiej wyobraźni i
ekspresji. W twórczości Z. Haupta daje się odczuć zachwyt nad różnorodnością świata głód wrażeń, zarazem szacunek
dla rzeczy w ich pierwotnej realności,. Rzeczy są niezależnie od tego, jak je
postrzegamy. Właśnie dlatego są ciekawe i pełne dostojeństwa. Pod pewnym
względem, w prozie Z. Haupta mamy do czynienia z precyzją realistycznego opisu,
zdolnością dostrzegania detali, które umykają zrutynizowanej obserwacji osób
uwięzionych w schematach narzuconych przez wytarty frazes nazywania, zrazem
narzędziowego „rozumienia” przedmiotów, wyłącznie poprzez ich funkcję, bycie
do-czegoś.
Oddajmy
głos autorowi:
„(…) To nie prawda. Życie nie jest ciągłym
łańcuchem jakby skomponowanych frazesów, to byłoby za łatwe i nudne pewnie
także, Życie nie jest ciągiem przyczyn i skutków, szeregiem przesłanek, z
których wynikają łagodnie zaokrąglone wnioski, ani też nie jest materiałem do
funkcji, ani też rodzajem nomogramu. No to w takim razie to jest sztuka. (…)” [5]
Prawda
ludzkiego życia nie da się zamknąć w schematach myślowych, które są bez wątpienia, owocne w dziedzinie nauk ścisłych. Nie da się znaturalizować, to znaczy
sprowadzić do tego rodzaju wiedzy, który jest skuteczny dziedzinie opisu
przyrody, np. w fizyce, wraz z jej logiczno-matematycznym zapleczem. Nasza
samowiedza i autonarracja nie jest linearnym ciągiem od przesłanek do
wniosków. Może bliższe, także bardziej
trafne byłoby tu zastąpienie kategorii przyczyny i skutku, przesłanki i
wniosku, pojęciem prefiguracji znanym z egzegezy Biblii, gdzie pewne zdarzenia dają się
odczytać jako zapowiedzi odległych wypadków, a zależność jaka zachodzi pomiędzy
jednymi i drugimi ma charakter symboliczny nie sprawczy. Podobnie jak
doniosłość wydarzeń roku kościelnego kształtuje się przez współuczestnictwo z
odległymi z punktu widzenia w czasu kosmicznym aktami będącymi przedmiotami
wiary, nie zaś poprzez temporalną bliskość czy kauzalną zależność z tym co
miało miejsce w kalendarzowym sąsiedztwie. Ch. Taylor [6]
wyraża myśl, że np. Wielki Piątek roku 2016 pozostaje w bliższej relacji
z opisanymi w Ewangeliach faktami z życia Chrystusa sprzed ponad 2000 lat, niż
z wydarzeniami mającymi miejsce parę tygodni wcześniej tegoż 2016 roku. Ludzkie
życie w jego najpełniejszym i najbardziej adekwatnym opisie, dane jest zawsze
autonarracja, zarazem jako opowieść, która jest pojmowana i akceptowana przez
pewną wspólnotę. (nigdy nie jest solipsystycznym monologiem. Choćby artykułowana
samotnie i jedynie w myślach, zawsze
jest adresowana do innych, choćby chwilowo nieobecnych bliskich – tych, z których
opinią się liczymy). Czas w ludzkim życiu nie płynie liniowo, jak zwykło się
przyjmować wówczas, gdy jest on traktowany jako parametr procesów mechanicznych.
Nieraz stoi w miejscu całymi latami – są rozmowy, relacje międzyludzkie, które
trwają w zwieszeniu, do których wracamy, jak do pokoju opuszczonego przed laty.
Warto w tym miejscu przypomnieć filmy D.
Lyncha, z ich błądzącą fabułą, nielinearnymi modelami trwania. Skądinąd M.
Heidegger sugeruje nam, iż ciekawy trop w refleksji czasem, da się wyprowadzić z Arystotelesowskiego
pojęcia zmiany jakościowej.
Czymś
ważniejszym niż „relatywizm” ocen
przeszłości zdaje się konstatacja, że wszelkie dziejące się „teraz” zamykające
ustalenia na wzór domykania kompozycji tradycyjnej powieści,
zdają się mylące i nieadekwatne. Ile razy ulegaliśmy złudzeniu, że oto
„coś się kończy i teraz będzie już tylko…” Ile elementarnych błędów (zaniechań)
popełniliśmy przyjmując taką optykę.
Znany
z potocznego myślenia, uznany wręcz za paradygmatyczny model czasu, który opiera się na intuicji
przemijania „dzień po dniu” wydaje się więc
nieoczywisty. Być może czas da się
wyobrazić, jako „mroczna maszyneria” generująca wielowątkowe i wielokształtne
struktury? Dlaczego „skądś” przychodzą pomysły. Gdzie one były? W innej
przestrzeni – „w zaświatach” – gdzieś „za ścianą”?
Jak
pamiętamy, w Księdze Δ Fizyki Arystoteles
mówi o ruchu nie tylko w sensie zmiany miejsca, zgodnie z intuicją przemieszczenia
w przestrzeni albo, opowieści, która ma
początek, środek i koniec. Mówi także o zmianie jakościowej, którą możemy
rozumieć np. jako dojrzewanie, tężenie słojów drzewa, zagęszczanie, powolny
wzrost. Mówi też o ruchu rotacyjnym – ruchu
po kole, lub drganiach martwej fali – wodzie będącej w ruchu, która jednak donikąd nie płynie. W końcu
możemy wskazać na krystalizację, wyłanianie struktur w obrębie całości, której
„objętość” się nie zmienia. Możemy wskazać gąsior z dojrzewającym winem, do którego
nawet powierzenia ma dostępu, a w którym dokonuje się powolna przemiana. Osoba ludzka jest jak Leibnizjańska monada bez okien, którą powolnie odmienia upływający
czas, mimo że człowiek zdaje się ignorować rady i napomnienia z zewnątrz. Samopodobna
struktura dzieła Prousta porównywana jest do średniowiecznej katedry. Czas odnaleziony jest „poza czasem” w
tradycyjnym sensie, to znaczy ponad linearnie pojętym przemijaniem. Więc to, co
doniosłe wydarza się, wraca jak element konstrukcji, który ukazuje się w różnych
aspektach budowli. Nie koniecznie musi być jawny „nieustannie” – odkryty.
Ukazuje się niekiedy – jak czyjeś typowe rysy charakteru ujawniają się tylko
przy szczególnych okazjach.
Zygmunt
Haupt dotyka w swych zapiskach najważniejszych zagadnień współczesności. Jego
dzieło może być przedmiotem namysłu filozoficznego zarazem niesie bardzo ważny
wkład w dziedzictwo literatury polskiej. Wiele wątków w tym pobieżnym szkicu
celowo pominąłem – choćby stosunek człowieka do rzeczy, ich dostojeństwo, zarazem
zalew nowoczesnej tandety, której
pojawienie się jest chyba
odzwierciedleniem oblicza naszych czasów. Myślę, że twórczość Z.
Haupta będzie przedmiotem licznych analiz i studiów, oraz ze przyczyni się do
wzbogacenia naszej samowiedzy.
Jak
wspomniałem na wstępie często wykorzystywanym przez pisarza środkiem stylistycznym
jest oksymoron, gdzie rekwizyty obrazu literackiego wzmagają swa siłę ekspresji
poprzez zderzenie elementów o niewspółmiernych jakościowo. Dzieje się to zarówno na poziomie doznań zmysłowych, lecz także poprzez
przeciwstawienie sobie wyobrażeń dotyczących wartości. Np. pospolitości,
brzydoty – delikatności i piękna.
„W połowie
kwietnia w całej Bretanii zakwitły jabłonie. Pomiędzy drogami, na polach, na
wzgórzach, łąkach, pośród skał, w rozpadlinach i na otwartym wybuchły nagle
białoróżowe kule i dnie zrobiły się białe. Stare, zgrzybiałe drzewa jabłoni i
młode sadzonki pokrywające niebo czarnymi błyskawicami gałęzi, zanim jeszcze
wypuściły pierwsze liście, rozpękły się w tych białoróżowych kwiatach. A potem,
kiedy pierwsze ich płatki zaczęły opadać, u każdego drzewa, jak cień, rozsiewała
się biała plama, kładła na czarnej ziemi i gnoju białą zadymką i różową zaspą.
Z daleka, z daleka widać było, jak skośnie, mądrze, uparcie , biało, księżycowo
sypią się te płatki – medaliki, skroplone powietrze.[7]
Ten
motyw da się porównać z obrazem obecnym w jednym z tomów Prousta, gdzie ukazany
jest obraz wiosny Paryżu. Tutaj znowu, jak w wielu innych
partiach prozy Zygmunta Haupta pojawia się oksymoron. Delikatność, kwiatów i
przeczucie słodyczy jabłek, zapach kwitnących jabłoni kontrastuje z wzmianką o
gnoju. Pojawia się także odwrócony motyw cienia. Cień, który jest czarny, w
każdym razie ciemniejszy, od przedmiotu, który go rzuca, tu ukazany jest jako
wstęga białych płatków rozsypanych po ziemi. Biały cień drzewa – smuga na ziemi utworzona z opadających płatków
ukazuje obraz literacki – przypominający fotograficzny negatyw.
Zygmunt Haupt, Baskijski diabeł,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec
2016
Paweł Nowicki