2 października 2015 r.
w „Oficynie dworskiej”, w Ośrodku „Kasztel w Szymbarku” otwarta została wystawa
malarstwa Piotra Wojtowicza[1] pt. Konstelacje. Zwracając się do zebranych artysta przypomniał, że
patrząc na jego obrazy, jeśli pragniemy zrozumieć je należycie, powinniśmy bardziej zwrócić się w
stronę porównania odbiorem muzyki – ze względu na rytm, konstrukcję a także
rezonans jaki w nas budzi – niż szukać odpowiedzi na pytanie, co przedstawia – jaki
„oryginał” w świecie pozamalarskim posłużył artyście za model? Owszem to, co
widzimy na płótnie posiada pewne przedmiotowe konotacje, ukierunkowania
wyobraźni, jednak w żadnym razie, interpretacja dzieła nie powinna wychodzić od
tradycyjnej próby znalezienia odpowiedzi pytanie „co to jest”. Artysta w swoim
autokomentarzu mówił źródłach inspiracji jednej ze swych prac. Wskazywał
konkretną miejscowość – podrzeszowską Węglówkę, którą ujrzał nocą pod
gwiaździstym niebem. Jednak wspominając o tym, miał na myśli moment artystycznego
olśnienia, czas i miejsce, w którym zrodziła się koncepcja dzieła, zaś obraz
sam w żadnym wypadku nie da się zaliczyć do kategorii pejzażu.
W trakcie wernisażu
Autor nawiązując do historii sztuki najnowszej, podkreślał swoje zauroczenie
twórczością Nikifora Krynickiego. To właśnie te „Nikiforowe” linie, siatki i
kraty z pozoru przypadkowe plamy i kropki stanowią plastyczny arsenał środków
stosowanych w malarstwie Wójtowicza. Jego obrazy to (Jak pisze we wstępie do
katalogu wystawy) wizje zainspirowane widokiem gwiaździstego nieba. Niektóre ze
znaczonymi kształtami konstelacji, inne tworzą formy przypominające regularnie
poukładane gałązki, (runy?) – pierwotne sposoby oznaczania, wiązania w sensowną
całość tego, co przerasta i wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Jest także
motyw bezradności i naiwnej wiary, jak u pierwszych ludzi, którzy z
nabożną czcią spoglądali w niebo, widząc w nim tajemnicę i przeznaczenie. Niekiedy zamierzony infantylizm
rysunku podkreśla wrażenie tego, co przekracza ludzką miarę – skalę
wielkości, zarazem zdolność realnego wyobrażenia. Przychodzi na myśl
Pascalowska wizja człowieka rozpiętego między nieskończonościami – tragizm,
który można próbować oswoić, przyjmując postawę dziecka. Std być może artysta
zapożyczył nieregularne koła, elipsy i kropki niczym na rysunkach dzieci. Są na
wystawie prace, w których dominuje regularność i porządek – pod pozorem pewnej
nieostrości widzenia – wyrażające matematyczny ład kosmicznych nieuchronności. Fakt, że ugwieżdżone niebo ma
swoją mechanikę, którą należy wyjaśniać przez dowołanie się do praw fizyki,
było odkryciem starożytnych Greków. Wcześniej, zresztą przez długi czas
równolegle do astronomii, rozwijało się pojmowanie zjawisk na niebie jako form
symbolicznych – takich które bardziej „znaczą”, niż podlegają przyczynowym
zależnościom. Czy ruch gwiazd widzianych na niebie jest widowiskiem do interpretacji, czy
mechanizmem, którego działanie należy objaśnić – oto dwie drogi, którymi szła
ludzka myśl od stuleci. Odkąd nowożytna nauka dokonała odczarowania świata, tylko przez sztukę, w subiektywności wizji i
interpretacji możemy próbować pozwolić sobie na namiastkę metafizyki. (Choć są
nowe naukowe hipotezy, według których wszechświat jest wielkim hologramem).
Oto jesteśmy – mali, na
tle ogromu, wobec którego czujemy się jak dzieci, które oglądają jakiś bajkowy
spektakl. Bywa też odwrotnie – gdy patrzymy na nocne niebo, nieraz ogarnia nas
poczucie, że ta bezkresna dal, nieogarniona przestrzeń kurczy się w i zdaje
dekoracją „jak gdyby z papieru”. Wszystko wydaje się wtedy jakieś małe i
„umowne” jak scena po której dane jest
nam chodzić przez kilkadziesiąt lat. Niebo jakieś niskie, księżyc
„doklejony” – takie doznania zdarzają się rzadko i kiedy przychodzą, ocieramy
się chyba o rodzaj mistycznego transu.
Artysta operuje na
obrazach „przygaszoną” kolorystyką – wiele obrazów wydaje się niemal monochromatycznych.
Lecz jeśli podejdziemy dostatecznie blisko – ukazuje się nam
bogactwo subtelnych odcieni, malarskie mistrzostwo najwyższej próby. Jak
choćby obraz z dominantą błękitu, w którego prostokątnym centrum pulsują
walorowe odcienie. Czy jest to metafora dziennego nieba, na którego
obrzeżach gwiazdy i planety, (przed
wschodem, lub po zachodzie), tworzą kręgi mogące przypominać tarcze strzelnicze Jaspera
Johnsa. Gdzie indziej punkty połączone czarnymi liniami układają się w
rytmiczne konstrukcje, jak liche układanki z zapałek albo nieudolne rysunki –
próby połączenia świetlnych punktów na niebie. Tak pewnie w zamierzchłej
przeszłości doszukiwano się kształtów konstelacji.
Malarstwo Wójtowicza ma
w sobie coś, co skłania do medytacji – rytm jak powtarzające się słowa mantry,
błękitny prześwit pustki, sugestia kruchości, tymczasowości, wręcz
iluzoryczności tego, zdaje się dotykalne, realne. Odbiorca musi się poddać jego
dyskretnemu urokowi aby przez moment poczuć dreszcz, olśnienie, w końcu katharsis, duchową przemianę.
Autor pisze w katalogu
wystawy:
W
dzień są niewidoczne. Ukryte za przezroczystą chmurą światła czekają na swój
moment. W międzyczasie, prawdopodobnie dość obojętnie obserwują nasze kroki.
Codziennej zabieganie lub po prostu siła przyzwyczajenia nie pozwalają dostrzec
najbliższej z nich. Szczerze mówiąc, to zdumiewające… Dopiero gdy purpurowa
wycofa się za horyzont i pozostawi po sobie grantową ciemność odczuwamy rodzaj
zawieszenia, może nawet niepokoju. Wtedy, cicho, powoli i niespodziewanie
zaczyna sypać się na nasze głowy wodospad pulsujących, jasnych punktów.
Niektórzy odruchowo kierują ku nim swoje spojrzenia i nie wierzą własnym
oczom…. Jak to w ogóle jest możliwe? Szczęśliwi, jeśli w takiej chwili dziwią
się wszystkiemu.
Spotkanie z malarstwem
Piotra Wójtowicza jest doświadczeniem kosmicznym i metafizycznym zarazem.
Zachwyt wszechświatem danym jako physis –
jego nieskończonością, prowadzi nas ku refleksji nad kondycją ludzką, której
wyznacznikami są znikomość i śmierć. Skończoność, wobec której wszelkie
starania zdają się wzruszające jak ruiny
ścian z trawy, jak rysunki dziecka. Jest jeszcze piękno. Niczyje?
Paweł Nowicki
[1]
Piotr Wójtowicz ur. w 1958 r. w Stalowej Woli jest absolwentem PLSP w Jarosławiu. Studiował na Wydziale
Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom uzyskał w pracowni Jana
Szancenbacha. Uprawia rysunek i malarstwo. Jest autorem kilkunastu wystaw indywidualnych, min. w
Krośnie, Krakowie, Rzeszowie, Bydgoszczy, Sandomierzu, Stalowej Woli, Poznaniu,
Częstochowie, Gorlicach, Montpellier ( Francja ). Brał udział w wielu wystawach
zbiorowych, między innymi w 1985 r. "Droga i Prawda" w kościele Św.
Krzyża we Wrocławiu, w 1988 r. "Szancenbach i uczniowie" w Krakowie,
w 1991 r. "Powroty - wystawa artystów ziemi lasowiackiej" w Stalowej
Woli, w 1993 r. w Galerii Rostworowskiego w Krakowie, w 1995 r.
"Ślady-Znaki-Symbole" w BWA w Bydgoszczy.Kilkakrotnie pokazywał swoje
prace na Jesiennych Konfrontacjach w Rzeszowie, Międzynarodowych Biennale
Malarstwa "Srebrny Czworokąt" w Przemyślu, Festiwalach Polskiego
Malarstwa Współczesnego w Szczecinie oraz na wszystkich ważnych wystawach krośnieńskich.
Brał także udział w wystawie "Paisaxe Remota - Paisaxe Futura" w 1989
r. w Santiago de Compostella. Wielokrotnie nagradzany, trzykrotny stypendysta
Ministra Kultury i Sztuki. Obecnie nauczyciel w Państwowym Liceum Sztuk
Plastycznych w Krośnie.