Twórczość Andrzeja Bobkowskiego należałoby
zapewne postawić obok dorobku takich pisarzy polskich, jak Gustaw Herling
Grudziński, Witold Gombrowicz albo Czesław Miłosz. Ci wielcy mistrzowie żyjąc
na obczyźnie, kreślili obraz świata dany w perspektywie uchodźcy zatroskanego o
własną ojczyznę ale także o los części
świata będącej nosicielem i depozytariuszem systemu wartości, któremu pozostawali
wierni. Wygnańcy z rodzinnego kraju potrafili to, co narodowe ukazać w
kontekście światowym a swemu osobistemu doświadczeniu nadać wymiar uniwersalny.
Wolni od presji totalitarnych reżimów, trafnie formułowali diagnozy
odzwierciedlające kondycję duchową człowieka współczesnego świadomego zagrożeń
nadchodzącego nowego barbarzyństwa..
Bo to co Brugmans powiedział o Europie, mogę powiedzieć o sobie: jestem
człowiekiem cywilizacji niekonformistycznej, człowiekiem będącym w ciągłej
walce samym sobą, człowiekiem, który żadnego pewnika nie przyjmuje za prawdę,
jeżeli nie odkrywa jej bezustannie na nowo.
Utwory zawarte w omawianym tomie są pełne
żywego konkretu. Czujemy gorąco skał, zapach igliwia, słyszymy szum morza.
Bobkowski po mistrzowsku maluje paryski pejzaż - widok z okna mansardy, zarosły
zielskiem pałac. Jednak wszystkie te elementy obrazu literackiego zdają się
dekoracją, przez którą prześwieca tajemnica ludzkiej egzystencji, tłem losów
postaci poszukujących prawdy i dających dowody wierności samym sobie. Bohater
Bobkowskiego podobnie jak herbertowski Pan
Cogito jest dziedzicem antyku, chrześcijaństwa, nowoczesnej Europy. Starannie
wykształcony, jest jednak daleki od
pustego epatowania erudycją. Przywołane prze autora motywy, symbole i świadectwa
historii służą mu jako rekwizyty, ukazujące
wewnętrzny niepokój kultury Zachodu. Tak jest niewątpliwie w opowiadaniu Nekyia, metaforycznie ukazującym ponadpokoleniową
dyskusję, w której narrator zdaję się świadkiem a równocześnie równoprawnym uczestnikiem.
Zachód to my. Niezdecydowane dobro i niezdecydowane zło. To także resztki
wspaniałej syntezy Grecji, Rzymu i Chrystusa, z której pozostano kilku coraz
mniej zrozumiałych Greków, olbrzymi tłum zmaterializowanych patrycjuszy i
pogańskiej hołoty z Suburvy oraz paru chrześcijan wyznających tę religię do
granic własnej wygody (…)
Autor formułuje wypowiedzi, które w swej zwięzłości
zdają się przypominać aforyzmy. Mniemam, że przytoczenie kilku z nich najlepiej
posłuży czytelnikowi za rekomendację książki.
Człowiek, istota nieznana, ten człowiek, o którym Carrel mówi, że to, co nie daje się
wymierzyć, jest w nim ważniejsze od tego, co daje się zmierzyć – tern człowiek
wywraca ci ciągle obliczenia.
A w tej produkcji i konsumpcji, podniesionych do rzędu metafizyki, gdzie o
maszynach mówi się, jak o żywych, a o żywych, jak o maszynach, krąży biedny człowiek,
ta istota nieznana, i nie wie, co ma zrobić w sobie z tym wszystkim, czego nie
można w nim zmierzyć.
Człowiek jest dla ciebie wyłącznie plasteliną, z którą robisz, co chcesz i
którą pocieszasz, ze jak ja zużyjesz, to z następnej cegiełki już na pewno
ulepisz to, co chciałeś.
Chciałbyś myśl zmienić w jakieś perpetuum mobile i pragnąłbyś zatrzymać
życie, aby „policzyć szprychy koła w ruchu”, jak pisał Flaubert w jednym ze
swoich listów dla mnie jest to mrzonką, w której kryje się śmierć wszystkiego,
co nazywamy życiem.
Znamienna wydaje się, zawarta w tytułowym
opowiadaniu wzmianka o świetlikach. Niezawiniona śmierć owadów, które giną
masowo na oczach bohatera, daje się odczytać jako riposta na tyradę, którą Gombrowicz wygłasza
na kartach swojego Dziennika. Autor Ferdydurke ubolewa - jak pamiętamy - nad
hekatombą żuków, które przewracane przez wiatr i palone słońcem, giną na
tysiącach kilometrów atlantyckiej plaży. Narrator w opowiadaniu Bobkowskiego wyznaje,
że usiłował pomagać, po czym stwierdza bezsens starań i w końcu mówi o problemie
ilości… Bohater omawianego utworu nie unosi się pychą i nie próbuje brać
na siebie odpowiedzialności za cały świat, co nie znaczy, że cierpienie owadów
jest mu obojętne. Pojmuje jednak, że nie on im dał im życie i nie on przewidział
cykl ich umierania. Dlatego nawet nie przyznaje się przyjacielowi do swojej
słabości (współczucia) i dyskretnie zbiera do pudełka gasnące drobiny. Cóż można więcej… na tym
świecie… Czy istnieje dusza - tak, jak żuk w pudełku w słynnym przykładzie Wittgensteina
jak i czyjeś cierpienie – doświadczenie
najbardziej własne, stanowiące dowód realności ja? Coś jednak zdaje się
przeświecać, coś gasnąć. Bez
deklaratywnych tez modnego wówczas egzystencjalizmu, Bobkowski jest wyczulony
na los istnienia poszczególnego - właśnie na mocy tradycji i jakoś prywatnie, a
nie „w sensie Sartre’a albo Heideggera”. Bobkowski nie pisze o tym wszystkim
wprost. W Szkicach Piórkiem wspomina,
że dobra literatura ma być jak granat, który ma eksplodować z opóźnieniem w umyśle czytelnika. Niechętny
egzaltowanym przyjaźniom, o pracy pisze w duchu Arystotelesa, a w jego ocenie cywilizacji
europejskiej pobrzmiewają wyraźnie konserwatywne echa conradowskiej Placówki postępu. Poczucie wyższości
wobec tych, którzy maszynę „niszczą w ciągu dwudziestu czterech godzin, po czym
naprawiają przez dwadzieścia lat”, pozbawione jest złudzeń, nadziei jakiegoś
„absolutnego” uzasadnienia.
O jakie granice panu chodzi? Jeśli dobrze zrozumiałem…
O granice pewnej moralności (…) zdewaluowanej, ale moralności. Tej
dewaluacji nie należy przyspieszać, a w każdym razie nie powinniśmy tego robić
my.”
Na koniec jeszcze bardzo wymowny fragment ze Szkiców Piórkiem A. Bobkowskiego:
„Otóż cały ten świat (…) rozpoczął grę prawie w tym samym czasie. Do banku wpłaciło
trzech partnerów – każdy pokaźną sumę. To były wpłaty grecka, rzymska i chrześcijańska.
Ale każda z tych wpłat, równa co do wartości wpłacona została w innej walucie. Uważaj:
Grecy wpłacili pojęcie człowieka i rozum, (…) Dzięki temu stworzyli teorię. (…)
Rzymianie wpłacili praktykę, a w niej głównie prawo i naukę o jego poszanowaniu.
A teraz na odmianę wyobraź sobie ten świat jak termometr z podziałką. Grecy i
Rzymianie wpłacili swoje stawki poniżej zera. Panował mróz. To wszystko było
zimne pomimo usiłowań wielkich filozofów, którzy czuli ten chłód, ale nie
potrafili z niego wyjść i nie potrafili ogrzać temperatury świata, bo brakło im
– pomimo wszystko – poczucia człowieczeństwa.
(…)
I nagle w tym miejscu, w którym na termometrze jest czerwona kreska,
rodzi się Chrystus. Temperatura od razu wzrasta, bo z jego narodzeniem rodzi
się dopiero prawdziwy człowiek. On i jego uczniowie niosą słowo o nowym człowieku,
o jego życiu doczesnym i życiu duszy, o
wieczności. Dopiero ten człowiek zaczyna mieć prawdziwe poczucie godności
ludzkiej.
(…)
- Grecja wpłaca do banku rozum, poszukiwanie prawdy, walkę z ciemnotą,
przesądami, fanatyzmem. Pozwala on
ludziom porozumieć się, stwarza dyskusję. Rzym dorzuca prawo, naukę o prawach i
obowiązkach; zaś chrystianizm odróżnienie życia doczesnego i życia wiecznego,
pojęcie godności osoby ludzkiej, jej wartość nie tylko użytkową. Wytycza on
wreszcie granice władzy państwa nad człowiekiem.
(…)
Bobkowski konkluduje, że cechą tego,
co nazwano totalizmem, to znaczy, w sumie, absolutne i zupełne zaprzeczenie
wartości tych trzech wielkich wpłat. Dla totalizmu nie ma nic nietykalnego, a
ty jako człowiek, zależnie od twoich umiejętności, nie jesteś przede wszystkim
Tadziem, lecz tylko łopatą, kilofem, śrubokrętem, pilnikiem i tak dalej. Ludzie
tacy, jak ja są tam tylko piórem, pędzlem,
płytą gramofonową albo w ogóle - i najczęściej kataryną. Można z nimi robić, co
się chce. Los ich i życie zależą od jakiegoś centralnego wykresu i wykres ten
dyktuje, czy ludziom tym ma być gorzej lub lepiej.
Jest zastanawiające, że Bobkowski, którego należy
umieścić w szeregu czołowych Polskich pisarzy emigracyjnych, nadal jest tak
mało zanany a jego książki nie spotkały się z tak wielkim rezonansem jak dzieła
Miłosza albo Gombrowicza.
Paweł Nowicki
Andrzej Bobkowski, Szkice
Piórkiem, Wydawnictwo CiS 2011
Andrzej
Bobkowski, Punkt równowagi, Wydawnictwo Literackie 2008