wtorek, 3 listopada 2015

„Konstelacje” Piotra Wójtowicza



2 października 2015 r. w „Oficynie dworskiej”, w Ośrodku „Kasztel w Szymbarku” otwarta została wystawa malarstwa Piotra Wojtowicza[1] pt. Konstelacje. Zwracając się do zebranych artysta przypomniał, że patrząc na jego obrazy, jeśli pragniemy zrozumieć je  należycie, powinniśmy bardziej zwrócić się w stronę porównania odbiorem muzyki – ze względu na rytm, konstrukcję a także rezonans jaki w nas budzi – niż szukać odpowiedzi na pytanie, co przedstawia – jaki „oryginał” w świecie pozamalarskim posłużył artyście za model? Owszem to, co widzimy na płótnie posiada pewne przedmiotowe konotacje, ukierunkowania wyobraźni, jednak w żadnym razie, interpretacja dzieła nie powinna wychodzić od tradycyjnej próby znalezienia odpowiedzi pytanie „co to jest”. Artysta w swoim autokomentarzu mówił źródłach inspiracji jednej ze swych prac. Wskazywał konkretną miejscowość – podrzeszowską Węglówkę, którą ujrzał nocą pod gwiaździstym niebem. Jednak wspominając o tym, miał na myśli moment artystycznego olśnienia, czas i miejsce, w którym zrodziła się koncepcja dzieła, zaś obraz sam w żadnym wypadku nie da się zaliczyć do kategorii pejzażu.
W trakcie wernisażu Autor nawiązując do historii sztuki najnowszej, podkreślał swoje zauroczenie twórczością Nikifora Krynickiego. To właśnie te „Nikiforowe” linie, siatki i kraty z pozoru przypadkowe plamy i kropki stanowią plastyczny arsenał środków stosowanych w malarstwie Wójtowicza. Jego obrazy to (Jak pisze we wstępie do katalogu wystawy) wizje zainspirowane widokiem gwiaździstego nieba. Niektóre ze znaczonymi kształtami konstelacji, inne tworzą formy przypominające regularnie poukładane gałązki, (runy?) – pierwotne sposoby oznaczania, wiązania w sensowną całość tego, co przerasta i wymyka się ludzkiemu pojmowaniu.  Jest także  motyw bezradności i naiwnej wiary, jak u pierwszych ludzi, którzy z nabożną czcią spoglądali w niebo, widząc w nim tajemnicę i  przeznaczenie. Niekiedy zamierzony infantylizm rysunku podkreśla  wrażenie  tego, co przekracza ludzką miarę – skalę wielkości, zarazem zdolność realnego wyobrażenia. Przychodzi na myśl Pascalowska wizja człowieka rozpiętego między nieskończonościami – tragizm, który można próbować oswoić, przyjmując postawę dziecka. Std być może artysta zapożyczył nieregularne koła, elipsy i  kropki niczym na rysunkach dzieci. Są na wystawie prace, w których dominuje regularność i porządek – pod pozorem pewnej nieostrości widzenia – wyrażające matematyczny ład kosmicznych  nieuchronności. Fakt, że ugwieżdżone niebo ma swoją mechanikę, którą należy wyjaśniać przez dowołanie się do praw fizyki, było odkryciem starożytnych Greków. Wcześniej, zresztą przez długi czas równolegle do astronomii, rozwijało się pojmowanie zjawisk na niebie jako form symbolicznych – takich które bardziej „znaczą”, niż podlegają przyczynowym zależnościom. Czy ruch gwiazd widzianych na  niebie jest widowiskiem do interpretacji, czy mechanizmem, którego działanie należy objaśnić – oto dwie drogi, którymi szła ludzka myśl od stuleci. Odkąd nowożytna nauka dokonała odczarowania świata, tylko przez sztukę, w subiektywności wizji i interpretacji możemy próbować pozwolić sobie na namiastkę metafizyki. (Choć są nowe naukowe hipotezy, według których wszechświat jest wielkim hologramem).
Oto jesteśmy – mali, na tle ogromu, wobec którego czujemy się jak dzieci, które oglądają jakiś bajkowy spektakl. Bywa też odwrotnie – gdy patrzymy na nocne niebo, nieraz ogarnia nas poczucie, że ta bezkresna dal, nieogarniona przestrzeń kurczy się w i zdaje dekoracją „jak gdyby z papieru”. Wszystko wydaje się wtedy jakieś małe i „umowne”  jak scena po której dane jest nam chodzić  przez kilkadziesiąt lat. Niebo jakieś niskie, księżyc „doklejony” – takie doznania zdarzają się rzadko i kiedy przychodzą, ocieramy się chyba o rodzaj mistycznego transu.
Artysta operuje na obrazach „przygaszoną” kolorystyką – wiele obrazów wydaje się niemal monochromatycznych. Lecz jeśli podejdziemy dostatecznie blisko – ukazuje się  nam  bogactwo subtelnych odcieni, malarskie mistrzostwo najwyższej próby. Jak choćby obraz z dominantą błękitu, w którego prostokątnym centrum pulsują walorowe odcienie. Czy jest to metafora dziennego nieba, na którego obrzeżach  gwiazdy i planety, (przed wschodem, lub po zachodzie), tworzą kręgi mogące przypominać  tarcze strzelnicze  Jaspera Johnsa. Gdzie indziej punkty połączone czarnymi liniami układają się w rytmiczne konstrukcje, jak liche układanki z zapałek albo nieudolne rysunki – próby połączenia świetlnych punktów na niebie. Tak pewnie w zamierzchłej przeszłości doszukiwano się kształtów konstelacji.
Malarstwo Wójtowicza ma w sobie coś, co skłania do medytacji – rytm jak powtarzające się słowa mantry, błękitny prześwit pustki, sugestia kruchości, tymczasowości, wręcz iluzoryczności tego, zdaje się dotykalne, realne. Odbiorca musi się poddać jego dyskretnemu urokowi aby przez moment poczuć dreszcz, olśnienie, w końcu katharsis, duchową przemianę.
Autor pisze w katalogu wystawy:
W dzień są niewidoczne. Ukryte za przezroczystą chmurą światła czekają na swój moment. W międzyczasie, prawdopodobnie dość obojętnie obserwują nasze kroki. Codziennej zabieganie lub po prostu siła przyzwyczajenia nie pozwalają dostrzec najbliższej z nich. Szczerze mówiąc, to zdumiewające… Dopiero gdy purpurowa wycofa się za horyzont i pozostawi po sobie grantową ciemność odczuwamy rodzaj zawieszenia, może nawet niepokoju. Wtedy, cicho, powoli i niespodziewanie zaczyna sypać się na nasze głowy wodospad pulsujących, jasnych punktów. Niektórzy odruchowo kierują ku nim swoje spojrzenia i nie wierzą własnym oczom…. Jak to w ogóle jest możliwe? Szczęśliwi, jeśli w takiej chwili dziwią się wszystkiemu.
Spotkanie z malarstwem Piotra Wójtowicza jest doświadczeniem kosmicznym i metafizycznym zarazem. Zachwyt wszechświatem danym jako physis – jego nieskończonością, prowadzi nas ku refleksji nad kondycją ludzką, której wyznacznikami są znikomość i śmierć. Skończoność, wobec której wszelkie starania zdają się wzruszające jak ruiny ścian z trawy, jak rysunki dziecka. Jest jeszcze piękno. Niczyje?
Paweł Nowicki









[1] Piotr Wójtowicz ur. w 1958 r. w Stalowej Woli jest absolwentem  PLSP w Jarosławiu. Studiował na Wydziale Malarstwa krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dyplom uzyskał w pracowni Jana Szancenbacha. Uprawia rysunek i malarstwo. Jest autorem  kilkunastu wystaw indywidualnych, min. w Krośnie, Krakowie, Rzeszowie, Bydgoszczy, Sandomierzu, Stalowej Woli, Poznaniu, Częstochowie, Gorlicach, Montpellier ( Francja ). Brał udział w wielu wystawach zbiorowych, między innymi w 1985 r. "Droga i Prawda" w kościele Św. Krzyża we Wrocławiu, w 1988 r. "Szancenbach i uczniowie" w Krakowie, w 1991 r. "Powroty - wystawa artystów ziemi lasowiackiej" w Stalowej Woli, w 1993 r. w Galerii Rostworowskiego w Krakowie, w 1995 r. "Ślady-Znaki-Symbole" w BWA w Bydgoszczy.Kilkakrotnie pokazywał swoje prace na Jesiennych Konfrontacjach w Rzeszowie, Międzynarodowych Biennale Malarstwa "Srebrny Czworokąt" w Przemyślu, Festiwalach Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie oraz na wszystkich ważnych wystawach krośnieńskich. Brał także udział w wystawie "Paisaxe Remota - Paisaxe Futura" w 1989 r. w Santiago de Compostella. Wielokrotnie nagradzany, trzykrotny stypendysta Ministra Kultury i Sztuki. Obecnie nauczyciel w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Krośnie.