poniedziałek, 10 listopada 2014

Danuty Poręby pejzaż nowoczesny


3 listopada w Muzeum Regionalnym PTTK im. Ignacego Łukasiewicza w Gorlicach, odbył się wernisaż wystawy malarstwa Danuty Poręby[1] pt. Pejzaże. Zebranych powitał Roman Trojanowicz – dyrektor Muzeum, a wśród honorowych gości znaleźli się Burmistrz Gorlic, Witold Kochan, Kierownik Wydziału Oświaty Aleksander Augustyn, Dyrektor Muzeum „Dwory Karwacjanów i Gładyszów” w Gorlicach Zdzisław Tohl oraz liczni twórcy i animatorzy kultury z Gorlic i regionu.

       Tematem obrazów wystawionych w gorlickim Muzeum jest pejzaż. W jednej z prac, widzimy zielone masy następujących po sobie partii horyzontu, na żółto świecący dom, czerwone detale dachu i sine drzewa w oddali, zbudowane szeroką plamą bez wyraźnie zaznaczonego konturu. Gdzie indziej stoją przed nami smukłe sylwetki drzew. Są jasne i ciepłe na tle schłodzonych partii dalekiego planu, odsłaniając zagadkową głębię lasu. Widzimy światła i półtony zakamarków roślinności, w których kryje się lekki cień wydobyty kolorem.
       Tym, co zachwyca w twórczości Artystki i  co najbardziej przyciąga uwagę, to jej niezwykła wrażliwość, zdolność rejestrowania wrażeń zmysłowych – koloru i niemal dotykalnej bliskości przedmiotu. W prezentowanych obrazach zdaje się czuć zapach pór roku, soków pulsujących pod korą gałęzi, woń wiosennego wiatru. Wielka delikatność, ale też zdecydowanie Autorki przejawia się w sposobie konstruowania jej pejzażowych kreacji. Mocnym pociągnięciem pędzla, niekiedy farbą położoną za pomocą szpachli artystka buduje obrazy posiadające wyrazistą fakturę. Inne z kolei, utrzymane w lekkiej pastelowej tonacji, zachowują przejrzystość powierzchni.
          W malarstwie Danuty Poręby nie chodzi o samo ewokowanie nastroju. Wszystkie jej prace powstałe z zachwytu i wielkiej wrażliwości są analityczne, konstrukcyjne i na wskroś nowoczesne. Na wiele spośród nich należy patrzeć raczej jako na kompozycje abstrakcyjne, którym motyw pejzażu służy zaledwie jako pretekst. Tym, co nas intryguje, tym, co naprawdę dzieje się na płótnie, jest struktura plamy, kolor – sposób, w jaki tworzywo odsłania swą prawdę, niezależnie od „tego, co obraz przedstawia”, chociaż ostatecznie chodzi przecież o urodę świata.
Wystawę zwiedzać można do 28 grudnia 2014 r.
Paweł Nowicki

Danuta Poręba jest absolwentką Liceum Plastycznego im. A. Kenara w Zakopanem i Instytutu Sztuki Akademii Pedagogicznej w Krakowie, gdzie uzyskała dyplom w pracowni malarstwa. Od wielu lat jest nauczycielem w gorlickiej „Czwórce”. Bierze udział w dorocznych wystawach gorlickiego środowiska plastycznego organizowanych w Galerii Sztuki „Dwór Karwacjanów”, Uczestniczyła oraz wystawach zbiorowych w Jaśle i  Bardejowie. Prezentowała swe prace także na wystawie „Hübner i przyjaciele” w nowosądeckiej „Małej Galerii”.

Spotkanie z Andrzejem Stasiukiem w MBP w Gorlicach




 

            W czwartek 6 listopada w Miejskiej Bibliotece Publicznej odbył się wieczór autorski Andrzeja Stasiuka poświęcony prezentacji jego najnowszej książki pt. Wschód. Zebranych powitała Magdalena Miller – dyrektor gorlickiej MBP, spotkanie zaś prowadził Paweł Nowicki. Pisarz odczytywał fragmenty swego nowego dzieła, zaś licznie zgromadzona publiczność stawiała mu szereg pytań, związanych zarówno problematyką utworu, jak również z całokształtem jego dotychczasowej twórczości. Później rozmowa zmieniła się w gawędę artysty o jego podróży na wschód, o jego doświadczeniach i refleksjach jakie pośrednio przyczyniły się do powstania prezentowanej książki.

 

Andrzeja Stasiuka Wschód  

 

            Oto przed nami nowa książka Andrzeja Stasiuka pt. Wschód. Bohater-narrator przemierza azjatycką Rosję, trafia do Mongolii, a potem do Chin. Jednak czytając tę powieść, nie mamy do czynienia reportażem ani dziennikiem podróży. Choć podobnie jak Taksim czy Jadąc do Babadag nosi ona pewne znamiona książki podróżniczej, pełna refleksji nad odmiennością kultur, ich wzajemnym przenikaniem, podskórnym nurtem historii, Wschód zdaje się opowiadać raczej o podróży, którą autor odbywa w głąb samego siebie, podróży do źródeł pamięci. Także pamięci zbiorowej. Narrator jest zakorzeniony w swym zakątku świata, wybiera się w podróż by potem, z tej odległej perspektywy wyraźniej ujrzeć i lepiej zrozumieć samego siebie –  także swych rodaków, po prostu ludzi, z którymi przyszło mu żyć, wśród których się wychował. Może w tych wędrówkach przejawia się opór jaki artysta czuje przed wielką unifikacją świata? Może autor poszukuje miejsca, gdzie jest jeszcze chociaż trochę inaczej, gdzie nie dotarł amerykanizm,  konsumpcjonizm, gdzie nie stoi jeszcze taki sam Lidl, jak w Gorlicach, Bardejovie?

A może punkt widzenia autora –  jego pozycja wobec świata da się wpisać w nomadyczny nurt płynnej nowoczesności, gdzie podróż jest metaforą chaotycznej wędrówki znikąd donikąd, gdzie wszystko zdaje się wymienialne na wszystko? Czy przesłanie książki dałoby się więc odczytać jako  wyprawa do kresu kultury, przynajmniej tej, która oparła się kiedyś nawale tatarskiej, dziś rozmytej od wewnątrz, ponowoczesnej, jak gdyby przebrzmiałej?

            Ktoś kiedyś, w trochę innym kontekście powiedział, że Rosja – Wschód to nie tyle miejsce na ziemi, ile stan umysłu. Autor ukazuje nam fenomen Wschodu azjatyckiej Rosji, która Polakom nieodłącznie kojarzy się z zesłaniem. Odległość nie do przebycia, czas nie do przeczekania, właściwie stan zawieszenia – stan poza czasem, pustkowie na którym nic się nie dzieje, ponieważ, tutaj    jak czytamy –  „od siedmiuset lat trwała nieostająca teraźniejszość”.

           Bardzo silnie zaznaczony w powieści Stasiuka jest wątek metafizyczny –  śmierć człowieka, śmierć zwierząt, rytuał pochówku. Życie – oddech, który zanika, ciepło, które się rozprasza gdy ustanie serce, a to, co pozostaje z człowieka lub martwego psa, wraca z powrotem o królestwa minerałów. Zachód doszedł do przemysłowego spopielania ludzi w krematoriach, tu – na dzikim pustkowiu, w kolebce Czyngis-chana zwłoki po prostu zostawia się sępom i psom. Przypomina się Ziemia jałowa, Ziemia Ulro,  gnostycki świat porzucony przez Boga, nieludzka ziemia.

„Możemy układać warstwami naszych zmarłych w nadziei że nas obronią, odgrodzą, gdy nadejdzie czas. Robimy im legowiska z kamienia, żeby było gdzie przychodzić, żeby nie uciekli. Mięso odchodzi ale zostaje kość i to nas pociesza. Kość. Żeby ją zatrzymać robimy to wszystko. Ponieważ nie wierzymy w pamięć.

 

Autor wspomina o nieznanym miejscu spoczynku Czyngis-chana.

Nie wiadomo, gdzie jest pochowany Czyngis-chan. Mówią, że na północnym wschodzie, w krainie w której się urodził. Mówią, że zabijano wszystkich, którzy natknęli się na orszak pogrzebowy. Co stało się z orszakiem, nie wiadomo. Może i orszak wymordowali ostatni, najwierniejsi z wiernych, i tajemnicę sami zabrali do grobu. Pojawił się znikąd i odszedł bez śladu (...) Wrócił skąd przyszedł? Zostawiając po sobie pamięć grozy i chwały? Tym jest życie?

Wielkie życie –  czyn jak błyskawica, po której na firmamencie nie zostaje śladu. Imperium, które nie zostawiło po sobie materialnych ruin, kolumn i portyków, ale ruiny duchowe – na trwałe wpisane w ludzką osobowość strach i upodlenie ale też przebiegłą umiejętność prowadzenia wojny i administrowania bezkresem.

            Pod koniec autor przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. Pisze, iż ma wrażenie, że pamięć przenosi się w genach, że ma przed oczyma wspomnienia swych przodków, obrazy przez nich ujrzane i dane mu tak, jak gdyby sam widział je na własne oczy.

            Tym razem mowa jest o tym, jak Wschód przyszedł do Polski jako sowiecki komunizm, jak zdołał uwieść i oszukać wielu biednych ludzi, bo wszędzie są biedni ludzie, których można uwieść, oszukać, wziąć na kiełbasę wyborczą kiedy przymierają głodem, albo po prostu zastraszyć. 

            Wschód dotyka wielu kwestii, które mogłyby być tematem wielowątkowej dyskusji: Nad utratą pamięci, zmierzchem kultu zmarłych, nad bezmyślną konsumpcją, zalewem tandety –  na tle których samotna jednostka próbuje ocalić siebie – zbudować swą tożsamość z odprysków wspomnień, zadumy nad historią, swym miejscem na ziemi.  

 

Paweł Nowicki

 

 

niedziela, 28 września 2014

„Teatr życia” Marii Malczewskiej-Bernhardt


 



 

       Dwudziestego czerwca 2014 roku w Ośrodku Konferencyjno-Wystawienniczym „Kasztel
w Szymbarku” odbył się wernisaż wystawy prac rysunku i malarstwa Marii Malczewskiej-Bernhardt
[1] Ekspozycja zatytułowana Teatr życia została umieszczona w budynku „Dworskiej oficyny”.

Wystawa zaprezentowana w szymbarskiej oficynie obejmowała dwa wyraźnie odróżniające się cykle obrazów – hiperrealistyczne pastele nacechowane głęboką symboliką egzystencjalną oraz prace olejne utrzymane w nieco odmiennej, może pogodniejszej tonacji. Wiodącym tematem obu cykli prac jest materia. W pierwszym jest to, tkanina, całun, strój kryjący ludzkie ciało, w drugim – nieożywiona physis, witalność roślinna, może martwe drewno, jednak dane tak, jak zjawia się sama  przyroda, bez humanistycznych kontekstów.

Spróbujmy się przyjrzeć serii prezentowanych pasteli.  

Na obrazach Malczewskiej-Bernhardt płótno – materia, która okrywa, zarazem skrywa ludzkie ciało, tworzy za każdy razem konkretną kreację sceniczną. Ten zwiewny woal, który coś zasłania, równocześnie objawia metafizyczną prawdę o człowieku, za każdym razem też ukazuje swą autonomiczną plastyczną jakość. Lekki materiał, który falując ukazuje swe subtelne lśnienia, nie jest wyłącznie rekwizytem sceny figuralnej, lecz przedmiotem określonej malarskiej wizji z silnie zaznaczonym momentem gry światła i po mistrzowsku ukazanym charakterem ulotnej tkaniny.

            Cykl omawianych pasteli należy zaliczyć do nurtu fotorealizmu. W tym sposobie uprawiania sztuki ważny jest nie tylko popis kunsztu, by za pomocą tradycyjnych środków wyrazu, zrekonstruować wizerunek przedmiotu tak, jak jest on dany w zdroworozsądkowym nastawieniu, (dziś czyni to fotografia), lecz także takie wydobycie walorów malarskich modelu – by osiągając najwyższy stopień precyzji, zarazem pokazać, że artysta potrafi więcej, a samo stworzenie iluzji jest tylko pretekstem – mniej istotnym aspektem dzieła. Owszem w tym hiperrealizmie dałby się być może odszukać pewien moment przekory, nawiązujący do słynnej rywalizacji Apellesa z Protogenesem o najcieńszą linię, ale istotny zamysł artystyczny Malczewskiej zdaje się leżeć gdzie indziej.

Przedmiotem zainteresowania Autorki jest tkanina, subtelności jej faktury, lśnienia draperii, jedwabista delikatność i połysk. Widzimy postacie ludzkie zawinięte w płótno – całun (?) przywodzący na myśl śmierć, ale także  maskę, za którą skrywa się ludzka twarz – zasłonę lub złudę, która przesłania prawdziwe oblicze. Przypomina się pytanie wielu filozofów – czy pod maską, którą człowiek przybiera w spotkaniu z innymi – jest jakakolwiek "prawdziwa" twarz", esencja, tożsamość? Może w rzeczywistości nie ma w nas nic prócz masek a całun
w obrazach Marii Malczewskiej
-Bernhardt jest wielką metaforą spektaklu, jakim jest nasze życie wśród innych.

Jak mówi Autorka, intencją jej prac było przeciwstawienie materii temu, co duchowe – tego co dane jest nam w percepcjach zmysłowych, temu, co jak wierzymy, kryje się w naszym wnętrzu.  Jednak samo pytanie – czy człowiek ma „wnętrze”, ukryte pod maską pozorów, wyuczonych ról  – zdaje się prowokować i budzić niepokój. 

Może pod maską nie ma żadnej "twarzy", a my od wieków od zarania tego, co ludzkie budujemy iluzje dostojeństwa, stroimy się w draperie złudzeń, pod którymi nie ma nic prócz kłębowiska żądz, grymasów i furii. Może „to, co wewnętrzne” – „dusza” ludzka  streszcza się wyłącznie w fizjonomii poprzez jej ekspresje. Twarz niesie najpełniejszy wyraz tego, kim  jesteśmy. Może właśnie dlatego przykrywa się twarze umarłych ze wstydem, współczująco
i z szacunkiem, w poczuciu zakłopotania, z przestrachem, nie wiedząc „co dalej” A może śmierć „demaskuje” człowieka ?

            Postaci, które widzimy na obrazach, z racji, że  mają zawinięte twarze, poprzez to są ślepe. Jest to również symboliczny motyw. Nie tylko nie wiem,  kim jestem, nie znam własnej istoty – ale także (pod innym względem) nie widzę, jaki jest świat. Ten motyw sceptycyzmu, zagubienia zarówno wśród ludzi i rzeczy jak również pośród wartości, zdaje się istotnym wyznacznikiem ludzkiej egzystencji. Poczucie niepewności współczesnego człowieka, któremu nie jest dany żaden eidos, trwały kształt czy sens, wprowadza interpretatora w kontekst inspiracji  postmodernizmu.

            Na jednym z pasteli widzimy dwie postacie: Kochankowie? Przyjaciele? Ich głowy kierują się ku sobie, lecz twarze obojga są spowite w całun. Nie widzą się nawzajem, co może symbolizować fiasko porozumienia – obcość. Możemy dotykać swoich ciał miej lub bardziej odkrytych, bo bawet sama nagość także jest kreacją, jednak nigdy nie dotkniemy istoty bliźniego. A może nie należy podchodzić zbyt blisko i  patrzeć na drugiego człowieka tak, jak ogląda się pejzaż. dany zawsze i (wyłącznie) z pewnej perspektywy. Ten drugi człowiek jest dla nas zjawiskiem (może widowiskiem), które ma swoje kulisy, maski, rekwizyty. Może nieraz psujemy wszystko, zbliżając się zbytnio? Może nie mamy prawa się zanadto zbliżać? Dla wspólnego dobra. 

            Inny obraz ukazuje dwa ciała, oba owinięte w zwój białego płótna. Czy są to śpiący kochankowie – już sobie dalecy  a może są to zwłoki w zimnym prosektorium, okryte w białe szpitalne prześcieradła.

            Wielu filozofów i moralistów podejmując temat ludzkiej tożsamości, wychodzi od relacji, dialektyki ludzkiego wnętrza i tego co zewnętrze. Na obrazach Malczewskiej-Bernhardt to, co zewnętrzne – kostium, konwencja zredukowane są do minimum. Antkizująca biel (nawiązanie do stylu tzw. mokrych szat) to jak gdyby, klasycystyczne uogólnienie, które tradycyjnie sugeruje ponadczasowość wszystkich ludzkich spraw. Ale zderzenie motywu greckiej rzeźby z współczesną fotografią zdaje się tworzyć przewrotny (postmodernistyczny?) koncept. Oglądając wystawę, nie wolno zapominać, ze oprócz filozoficznych i moralnych przesłań, mamy tu przede wszystkim do czynienia z autonomiczną kreacją plastyczną. Dziś wiemy, że obraz w ogóle nie musi wychodzić poza siebie, sam będąc wyrazem ekspresji osobowości twórcy. Pomimo, że paradoksalnie, fotorealistyczna kompozycja stwarza sugestywną iluzję przedmiotu, obraz zachowuje swoją autonomię i w zasadzie mógłby nie desygnować żadnej rzeczywistości zewnętrznej wobec dzieła.

            Na wystawie oprócz motywów figuralnych mamy obrazy, w których samo falowanie jedwabistych płócien tworzy samoistne kompozycje, swoiste abstrakcje. Gdzie indziej widzimy fotel okryty falistą draperią. Ukazany po mistrzowsku detal światłocienia, subtelności załamań tkaniny mówią nam że autorka jest malarką światła. Świetlistość osiągnięta techniką pastelu, ewokuje dotykowe wręcz jakości jedwabiu. Lekkość tkaniny, która lśni wśród połyskujących załamań, staje się samoistną jakością malarską.

Skąd płynie światło w obrazach Marii Malczewskiej-Bernhardt? Figury usytuowane są
w niewiadomej przestrzeni, światłocień oczywiście buduje bryłę, ale na obrazach brak jest horyzontu. Sceny i postacie są niczym we mgle. Byt uniwersum zdają się indyferentne oświetlone i ukonstytuowane jedynie przez wyobraźnię autorki. W tym tkwi sceniczność, umowność tych wizji. Chyba tu właśnie tytuł ekspozycji – Teatr życia znajduje swe uzasadnienie. Jest coś z enigmatycznej schematyczności scen z powieści Kafki określonych kiedyś mianem algebry ludzkiego losu.

 

 

                                                                                                   Paweł Nowicki                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    





[1]             Maria Malczewska Bernhardt ukończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w latach 1970-1977 na wydziale malarstwa w pracowni prof. Włodzimierza Buczka i prof. Zbyluta Grzywacza. Dyplom uzyskała  w 1977 roku. W latach 1980-1982 odbyła studia podyplomowe na wydziale scenografii teatralnej i filmowej w krakowskiej ASP.  Brała udział w wielu wystawach w Polsce i zagranicą m.in. „Pokolenia-Tendencje”, BWA, Kraków; „Absolwenci II”, Galeria Pryzmat, Kraków; „Artyści z Krakowa”, Kunsthalle, Norymberga; „Kunstspektrum”, Pałac Sztuki, Düsseldorf; „Art. Cologne”, Kolonia; „Art. Basel”, Bazylea; Państwowe Muzeum Narodu i Gospodarki, Düsseldorf; Galeria Gering, Frankfurt; Muzeum Śląska Opolskiego, Opole; „24 Festiwal polskiego Malarstwa Współczesnego”, Szczecin; Galeria Centrum, NCK, Kraków. Prace artystki znajdują się w zbiorach muzealnych, miejskich i prywatnych m. in.: w Austrii, Belgii, Francji, Holandii, Niemczech, Polsce, Słowacji, Szwajcarii oraz w USA. Jest laureatką następujących nagród: Pierwszej nagrody Związku Artystów Plastyków w Düsseldorfie; Drugiej nagrody Wojewody Zachodniopomorskiego na 24 Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie.
 

środa, 24 września 2014

Zwiedzając wystawę malarstwa Henryka Cześnika


(...) dzieło nie chce niczego konstatować, nie chce jedynie powielać rzeczywistości, lecz raczej w dowolnym wycinku buduje pewną całość, którą nazywamy też światem tego dzieła. Dzieła, które stawiają nas w obliczu takiej totalności, nie tylko przynoszą coś zrozumiałego, lecz także powołują do istnienia coś nowego. W tym sensie dzieła sztuki są wydarzeniami.

Gottfried Boehm, O obrazach i widzeniu, Antologia tekstów, Kraków 2014

 

 

 

            Wieczorem 6 czerwca 2014 roku w gorlickiej galerii „Dwór Karwacjanów” odbył się wernisaż wystawy malarstwa Henryka Cześnika,[1] jednego z najwybitniejszych polskich twórców współczesnych.

Prawdę mówiąc, nigdy nie miałem okazji oglądać jego prac bezpośrednio, na żywo inaczej niż na ekranie monitora. Dobrze wiemy, że rozmowa prze telefon czy nawet za pośrednictwem Sype’a nigdy nie zastąpi spotkania drugim człowiekiem. Tak też jest z doświadczeniem sztuki. Pomijam kwestię, że wszelkiego rodzaju reprodukcje zawsze ogarniamy jednym spojrzeniem, jak zdjęcie z podróży, w której nie braliśmy udziału, nie czuliśmy zapachu miejsc, nie doznaliśmy znużenia wędrówką…

Wystawa była wydarzeniem, podobnie jak spektakl teatralny, tyle że statyczny – sala wystawowa wyznacza wyróżnioną przestrzeń - tym, kto się porusza jest widz. Oglądanie ekspozycji polega na uczestnictwie, zaangażowaniu… Fakt że przyszedłem, że znalazłem się pomiędzy tymi obrazami, było zdarzeniem w moim życiu, nie mniej rzeczywistym niż wyjście nocą pod czarne rozgwieżdżone niebo… W każdym razie było to doświadczenie bogatsze niż „percepcja” wizerunków, niż przyjecie do wiadomości informacji o wyglądzie o kształtach na płótnie. 

 

            Prace Henryka Cześnika kojarzą mi się z duchem wybitnych dzieł niemieckiego ekspresjonizmu i są pełne odniesień do wielkich tradycji malarstwa europejskiego. W przypadku tej klasy malarstwa, obcując z twórczością gdańskiego artysty, wszelkie porównania, bądź próby szukania inspiracji wydają się zbędne. Odczuwam tu pewien rezonans, jaki niekiedy pojawia się pomiędzy dokonaniami twórców, którzy osiągnęli najwyższy  „stopień wtajemniczenia” w mistrzowską materię dzieła.

Sylwetki ukazane w skomplikowanych zawiłościach linii, rozlane plamy – jak gdyby atramentowe kleksy, świetnie rysowane motywy wózków, inwalidów  na wózkach, postaci na kółkach, łóżek szpitalnych, manekinów – składają się na część malarskiego rekwizytorium  Henryka Cześnika. „Nieudolne” jak w rysunku dziecka, postaci i przedmioty, okaleczone, niedokończone lub zdegradowane, naznaczone są defektem, tragikomicznym brakiem. Uzupełnia to rekwizytorium pewna „szkicowość”, naskórkowość obrazu, sugerująca dodatkową przestrzeń, jak gdyby w tym co widzimy, ujawniała się tylko chwilowa umowność, za którą „powinien” kryć się jakiś domniemany (prawdziwy!), poziom rzeczywistości. Takie poczucie, że wszystko, co nas otacza zdaje się „na niby”, że jest jak gdyby dekoracją, towarzyszy pewnym stanom mistycznym. Odnoszę wrażenie, że przypadkowo rozlana plama, stanowi istotne źródło twórczych dylematów artysty.

Również kolorystyka:  zimne, „chore” żółcienie, wypalone ochry, które w zestawieniu z czernią, przenikającą przez rude refleksy, przywodzą na myśl malarski warsztat Hieronima Boscha. Dominanta „zatrutych” barw buduje horyzont upiornych „pejzaży”. W spektaklu tym swoje role grają chrome postaci o  spotworniałych kształtach, z amputowanymi kończynami na tle białych szpitalnych prześcieradeł z naciekami odleżyn i ran. Wszechobecny motyw cierpienia, śmierci i ułomności nieodparcie narzuca „poważny” ton dyskursu, który artysta proponuje odbiorcy.

***

Każdy z obrazów Cześnika jak gdyby paruje, przenika w moją prywatną przestrzeń. Wypływa poza swą płaszczyznę, która dzięki precyzji delikatnej kreski, zdaje się nawiązywać do tradycji rysunku Dürera. Na obrazach Cześnika materia tworzywa wyłania sens jakby niezależny od wyobrażonego kształtu, który można nazwać. Sama faktura, kolor, poplątane linie są medium – nośnikiem znaczenia, niezależnie od form przedmiotowych, które zdają się desygnować.

Widz, wchodząc w zamknięty świat obrazu Cześnika nie ma potrzeby pytać, co on denotuje. To malarstwo nie wywodzi się z mimetycznej tradycji zwierciadła natury. Jego siłą jest wzbudzanie uczuć, ono ma ewokować niepokój i zadawać pytania. Chociaż przedmiotowe skojarzenia bywają czytelne, jest ono wizualnym majstersztykiem – grą kompozycji rysunku i koloru.   

W twórczości Cześnika wątki egzystencjalne idą w parze z elementami groteski i czarnego humoru. Przed nami obraz zatytułowany Pogrzeb krawcowej. Z plątaniny linii wyłania się krawiecki manekin, który „dotąd” służył, aby szyć na miarę. „Teraz” zjawia się w sąsiedztwie pionowo ustawionej trumny, która także ma „pasować”...  Na kilku obrazach, pośród rozlanych ciemnych palm, wśród mrocznej struktury ukazuje się motyw kobiecej twarzy dodany jak gdyby w formie collage’u. Jaskrawość barw, niczym z okładki kolorowego czasopisma może sugerować (pomijając plastyczne mistrzostwo tego zabiegu) znikomość urody świata, barokowe szyderstwo z pozorów młodości. Groteskowe, nieraz na swój sposób absurdalne formy zderzone z realistycznie oddanym strzępem portretu zdają się nie wykluczać tej interpretacji. A wszystko to opowiedziane jędrnym językiem współczesnych „graffiti” – dosadnie i bez żenady uwiarygodnia każdą kompozycję. Twórczość Cześnika skłania mnie do ogólniejszej refleksji o „sposobach” plastycznej interpretacji świata.

***

Na temat obrazu powiedziano, że jest swoim własnym archetypem, formą odsłaniania sensu, a nie po prostu ilustrowania[2] świata. W dziele sztuki ujawnia się głębia osobowości twórcy a poprzez jej ekspresje prześwituje metafizyczny sens, który „wydarza się” w każdym akcie kreacji ale i spotkania z dziełem.

Forma malarska, sposób konstruowania obrazu zawsze była przejawem ludzkiej samowiedzy – pośrednio i nie wprost odzwierciedlała pewną koncepcję naszej tożsamości oraz relacji zachodzącej między człowiekiem a światem. Była wyrazem określonego rozumienia – sposobu odnoszenia się do otaczających nas przedmiotów. Ów sposób pozostawania w relacji do tego, co może być oglądane, z góry przesądza pozycję, jaką człowiek zajmuje wobec wszystkiego, co go otacza. Tradycyjny obraz, który będąc niczym widok z okna, miał zdawać sprawozdanie z płaszczyznowego układu kompozycji, zakładał ideał niezaangażowanego obserwatora, który przyjmuje punkt w przestrzeni danej jako absolutna.

Niewyartykułowane wprost przeświadczenie, że stoimy naprzeciw przedmiotu, który ukazuje nam swój jeden tylko aspekt, wyznaczało sposób pojmowania malarstwa prze wiele stuleci. Platon, (jak wiadomo, niechętny twórczości plastycznej) w X księdze Państwa pisał, że malarz ukazując mebel, przedstawia jego wizerunek tylko z jednej strony. My dzisiaj, mówiąc językiem Heideggera, wiemy, że „jesteśmy-w-świecie”, zainteresowani światem – inter-esse,  co znaczy być pomiędzy. Nasze oko błądzi, skupia swą uwagę, samo nasze ciało w poszukiwaniu perspektywy, przyjmuje rozmaite pozycje – zwracamy się frontem, odwracamy głowę....

Koncepcje ludzkiej tożsamości w toku dziejów ulegały zmianie – system wyobrażeń związanych z próbą odpowiedzi na  pytanie „kim jestem?” znajdował swe odzwierciedlenie w  literaturze i sztuce. Tak jak powieściowy ideał wszystkowiedzącego narratora ukazującego świat przedstawiony w czasie linearnym, jak gdyby z perspektywy znikąd (albo Pana Boga) załamał się wraz z nadejściem Joyce'a, Prousta czy Doderera, tak w malarstwie od czasów Cézane'a, a potem Picassa zmieniła się zasadnicza koncepcja obrazu, stając się wyrazem nowego typu ludzkiej samowiedzy. W obydwu przypadkach było to odkrycie – poszerzenie tradycyjnej idealizacji, zarazem wyraz niepokojącego już od czasów baroku ducha sceptycyzmu. Świat przeżywany  nie jest już przejrzysty – linearny i jasny, podporządkowany prawom geometrii. Kartezjańskie ego cogito nie jest już absolutną miarą, stojącym na zewnątrz niezaangażowanym obserwatorem, skądinąd bezcielesną res cogitans – podmiotem myślącym, zdystansowanym wobec swego „przed-miotu”. Dziś, świadomi refleksji, jakie nastąpiły w filozofii sztuki, wiemy, że człowiek nie jest tylko okiem. W swojej cielesności zajmuje on miejsce w przestrzeni, którą współkształtuje i współkonstytuuje. Będąc ciałem jest „przedmiotem” pośród innych przedmiotów i zależnie od tego ku czemu kieruje swą uwagę, ukierunkowuje swe pole percepcji, pomijając albo wyolbrzymiając określone aspekty swego otoczenia. Zarazem samo widzenie jest procesem aktywnym. Oko nie jest lustrem, statyczną kamerą, lecz raczej wypustką twórczej wyobraźni Perspektywa – to wielkie odkrycie mistrzów renesansu ugruntowane w geometrii tworzenie iluzji – jest jednym ale nie jedynym z możliwych sposobów malarskiego odkrywania przestrzenni, zarazem ludzkiego wizualnego otwarcia się  na świat.

Henryk Cześnik nie zastaje świata takim, jakim jest, po to, by stworzyć jego wizerunek – kopię. Jego misją jest odszukanie i malarska ekspresja prawdy, która tkwi w jego własnym wnętrzu. Artysta ustala swoją tożsamość poprzez akt twórczy – tym samym jako współtwórca i świadek buduje kształt świata.

Ten „ekspresywizm” twórczości Henryka Cześnika może być jednym z wątków rozmowy na temat jego malarstwa. Mówię, o rozmowie, ponieważ celem pisania o sztuce nie jest sformułowanie tezy, która raz na zawsze streszczałaby sens dzieła i ujmując je  w słowa, miałby pretensję ustalić, być może narzucić raz na zawsze, obowiązująca wykładnię tego, co nie może być dane inaczej, jak tylko jako „widzialne”.

W przypadku Cześnika owo „widzialne” jest warunkiem wstępnym nawiązania intelektualnego kontaktu z przekazem jego sztuki – przekazem niezwykle dramatycznym, wszechstronnym i ważnym.

 

Paweł Nowicki

 



[1]           Henryk Cześnik  jest malarzem, rysownikiem, scenografem, aktorem, nauczycielem wielu pokoleń studentów sztuki.  Urodził się w 1951 r. w Sopocie. Studiował w PWSSP w Gdańsku, dyplom obronił w 1977 r. w pracowni prof. Kazimierza Ostrowskiego. Aktualnie pracuje na macierzystej uczelni - ASP w Gdańsku, gdzie jest profesorem zwyczajnym, prowadząc dyplomową pracownię malarstwa. Miał ponad sto wystaw indywidualnych w prestiżowych galeriach na całym świecie. Jego prace znajdują się w zbiorach muzeów narodowych m. in. Gdańsku, Warszawie, Moskwie, Sofii, Dreźnie oraz w wielu kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą. Odbył wiele podróży artystycznych, uczestniczył w kilkunastu plenerach krajowych i międzynarodowych. Brał udział, jako aktor w filmach: „Sztos” (1997) i „Sztos 2” (2011) oraz „Chłopaki nie płaczą” (2000). Jest laureatem wielu nagród, m.in. I nagrody na Biennale Sztuki Gdańskiej (1983, 1987), Nagrody artystycznej im. C.K. Norwida (1988), Pobytu stypendialnego w Worpswede/Niemcy (1989), Sopockiej Muzy (2006), Nagrody Rektorskiej I Stopnia za wybitne osiągnięcia artystyczne (2008), Nagrody Prezydenta Gdańska (2009). Został odznaczony dwukrotnie Krzyżem Św. Stanisława – orderem honorowym, za zasługi na rzecz krzewienia kultury polskiej za granicą oraz za zasługi na rzecz edukacji artystycznej dzieci.
 
[2] Gotfried Boehm, O obrazach i widzeniu, Kraków 2014,  str. 58
 

czwartek, 11 września 2014

Jerzego Juczkowicza Pokaz latania


Dnia 11 lipca 2014 roku w Muzeum Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach odbył się wernisaż inaugurujący dwie wystawy polskiej rzeźby współczesnej, pośród których znalazła się ekspozycja prac Jerzego Juczkowicza zatytułowana Pokaz latania / rzeźbiarskie portrety.
 
fot. Paweł Nowicki


            Artysta pochodzi z Opola, gdzie ukończył Liceum Plastyczne. W 1981 roku uzyskał  dyplom z wyróżnieniem na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Do jego najbardziej znanych dokonań należą: trzy pięciometrowe posągi: Wiary, Nadziei i Miłości, z brązu, stojące przy Sądzie Najwyższym w Warszawie oraz drewniany ołtarz w Kościele p.w. Brata Alberta w Wesołej koło Warszawy. Za swe osiągnięcia artysta otrzymał medal na Biennale Małych Form Rzeźbiarskich w Poznaniu i Grand Prix Salonu Zimowego w Warszawie.

            Gdy wchodzimy do sali wystawowej, ukazuje się przed nami szereg metalowych głów spoglądających w górę. Pod sufitem znajduje się obiekt, w którym możemy rozpoznać samolot.   Mniej więcej na wysokości spojrzenia zwiedzających widnieją twarze skonstruowane ze splątanych elementów brązu. Każda z nich wykonana jest z ażurowych splotów, niekiedy silnie pokrytych zieloną patyną. Swoista melodia, rytm tych elementów, ich grubość oraz kształt metalowych włókien, wyrażają charakter każdej z modelowanych postaci. 
fot. Paweł. Nowicki

            Jak wiadomo morfologia ludzkiej twarzy nie jest istnością statyczną, której adekwatną ilustracją mógłby być gipsowy odlew. Twarz przypomina raczej słynny płomień Heraklita – logos nieuchwytny i zmienny, wyrażony w mimice, w grze grymasów, w gestach. Ażurowe konstrukcje w pracach Juczkowicza cechuje lekkość; światło przenika do wnętrza, podkreślając żywy charakter zaaranżowanej przestrzeni. Rzeźby, które widzimy, można by próbować odczytać jako metaforę ludzkiej egzystencji, ludzkiego sposobu istnienia. Błędne jest mniemanie, że człowiek po prostu „jest”, jak lity blok materii, o którym można jednoznacznie orzec, że „jest czymś”, ponieważ posiadając widzialny obrys,  zajmuje miejsce w przestrzeni. Wiemy, że człowiek jest tym, czym się staje – kierunkiem, który obiera w trakcie swego życia a wyobrażenie substancjalnej trwałości jest nieadekwatne. Czy posiada wnętrze trwałe i niezmienne? Stąd czerepy "puste w środku", kumulujące całą swą ekspresję i siłę wyrazu tylko na powierzchni daną w plątaninie linii, zawikłanych wątków, które kiedyś w życiu wzięły swój początek – sieci rozmów, relacji z innymi, zachwytów i wstrętów, tężejących z wiekiem w mapę siatki zmarszczek. Nie ma istoty bez przejawów, jak powie filozof. Człowiek jest „dla innych” – jego sposób bycia ma coś z widowiska. Człowiek nie ma trwałej istoty – esencji, która ustalałby jego niezmienną tożsamość. Jesteśmy tym, do czego dochodzimy, w co po latach zakrzepnie grymas naszej twarzy. Nasza egzystencja jest jak plątanina linii – czasem niepewnych, bezładnych projektów, kontynuacją włączaniem się w dawno zaczęte rozmowy… Czy artysta chce nam zasugerować problematyczność ludzkiego wnętrza pojmowanego tradycyjnie jako dusza, substancja czy stała istota. Gombrowicz był zdania, że człowiek nie ma „wnętrza”, że  jest maską-twarzą utkaną z sieci relacji z innymi, z sieci własnych wspomnień  – „relacji” z samym sobą. Każda spośród  postaci wśród prac na wystawie zdaje się grą pustki i jej wypełnienia – tworzywo i prześwit są jak światło i cień.
fot. PAweł Nowicki
 
Te wizerunki twarzy mają coś z karykatury poprzez doprowadzone do ekstremum charakterystyczne rysy. Kształt elementów, z których wykonana jest ich usiatkowana forma czasem przypomina płaskie łuski jak rycerska zbroja, niekiedy zawiłą sieć drobnych nitek tworzących gęstą i skomplikowaną tkankę – niczym pajęczyna (są takie ludzkie charaktery). Jest motyw okularów, jest głowa „prosta”, jak rybacka sieć z dużymi okami, pogodna, zdająca się odpowiadać: Tak? – Tak., Nie? - Nie. Jedna z  ażurowych form przypomina zagęszczoną narośl; pozieleniała faktura przybiera kształt kory, inne znowu są ostre jak gdyby przemysłowe odpryski i spawy…

W ten sposób artysta oddaje bogactwo ludzkich typów, z których każdy zapewne ma (bądź miał) swego rzeczywistego modela. Czy są to wizerunki osób, które artysta spotkał kiedyś w swoim życiu? Na to pytanie próżno szukać odpowiedzi, może nie ma potrzeby. Być może w przypadku twórczości Juczkowicza klucz biograficzny jest sprawą prywatną. Nam pozostaje zaduma nad naturą ludzką, nad zagadką tożsamości, która przejawia się w ekspresji twarzy w sieciach grymasów niepowtarzalnych, niczym linie papilarne dłoni.

 

 

Paweł Nowicki

 

 

 

piątek, 5 września 2014

Sanockie pejzaże Jerzego Wojtowicza



9 maja 2014 roku w gorlickiej Galerii „Dwór Karwacjanów” odbył się wernisaż prac Jerzego Wojtowicza1, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, obecnie związanego z pracownią konserwacji zabytków przy Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.
W pejzażach Jerzego Wojtowicza kolor położony szerokimi plamami tworzy zagęszczone masy, z których wyłaniają się sylwety przedmiotów uwydatnione silnymi nawarstwieniami faktur. Kolor nie imituje przedmiotu – rzeczywistej „barwy” jego powierzchni. Jest samoistny i niezależny, stanowiąc tym samym autonomiczną malarską jakość. Na jednym z obrazów zieleń szmaragdowa przechodzi w czerń, w której mrocznych głębiach majaczą wieże sanockiego kościoła. Na tle nocnego nieba elementy architektury lśnią jak księżycowe obrysy chmur na słynnym obrazie
El Greca ukazującym panoramę Toledo. Ciemność rozświetla gdzieniegdzie srebrzysta poświata, iskrząca się świetlistymi naciekami gęsto położonej farby; w innym miejscu znowu przyprószona zaledwie przez laserunkowy prześwit, ukazuje dachy domów, urwisko nad doliną Sanu. Błękity
i ochry kontrastują mrokiem zakamarków, który ewokuje baśniowy nastrój tajemnicy. Inny obraz przedstawiający żydowskich muzykantów – dawny świat galicyjskiego miasteczka – przywodzi na myśl literackie wizje opowiadań Bruno Schulza, a także malarskie konteksty nadrealizmu twórczości Chagalla.
Autor jest konserwatorem sztuki – stąd chyba za temat niektórych prac służy mu samo tworzywo – surowa materia płótna z kawałkami drewna, których geometryczne formy chwytają światło na swojej fakturze, dając w ten sposób zaskakujące efekty „malarskie”.
Oddzielny wątek gorlickiej ekspozycji Jerzego Wojtowicza stanowiły ikony. Cechą szczególną, która wymaga uważnego spojrzenia odbiorcy, są ekumeniczne detale pojawiające się w niektórych spośród wystawionych prac. W sensie plastycznym są to obrazy typowe dla obrządku wschodniego, lecz pośród ruskich świętych, w szeregu postaci zjawiają się św. Jan Paweł Drugi, czy święta Maria Faustyna Kowalska – osoby należące do kręgu tradycji katolickiej. Artysta chce zapewne podkreślić w ten sposób swe zakorzenienie kulturze pogranicza, gdzie religijność katolicka współistnieje z grekokatolicką i prawosławiem.
Jak wiadomo, nurcie sztuki bizantyjskiej, ikona miała stanowić pomost miedzy transcendencją sacrum a światem doczesnym. Tworzenie („pisanie”) ikony bliskie jest modlitwie i wymaga od autora szczególnego duchowego przygotowania. Jednocześnie ustanowiony zostaje dystans pomiędzy materialnym tworzywem, które malarz obrabia jak rzemieślnik a świętym pierwowzorem – zaświatową Ideą, ku której wznosić się ma dusza odbiorcy. Ikona ukazująca oblicze świętej Osoby, nie jest więc portretem , znanym nam z tradycji zachodnioeuropejskiego malarstwa. Oznacza to, że obraz nie przedstawia ludzkiej twarzy tak, jak gdyby była ona jednym z wielu elementów natury nie jest mimetycznie rozumianą podobizną przedmiotu. W ikonie manifestuje się idealny wzorzec, który „prześwieca” przez to, co materialne a dzieło sztuki w pewnej mierze utożsamia się obiektem kultu. Dawniej, w łemkowskiej chacie, w izbie w której wisiała ikona, należało zachowywać się godnie – zdjąć nakrycie głowy, przeżegnać się, nie wypadało zapalić fajki.
Warto również zwrócić uwagę, że w twórczości Wojtowicza mamy do czynienia z silnym nawiązaniem do tradycji polskiego koloryzmu. Tematy sakralne obecne w omawianym cyklu ikon zdają się rozwinięciem malarskich koncepcji, podobnych do tych, które znajdujemy w jego sanockich pejzażach.
Wystawa w galerii „Dwór Karwacjanów” stanowiła spójną i pełną ekspresji prezentację twórczości artysty, który odwołując się do rekwizytów kultury swojego regionu, poprzez wysokiej klasy kreację artystyczną nadaje im rangę uniwersalną.


Paweł Nowicki

1 "Działalność artystyczna Jerzego Wojtowicza dotyczy takich dziedzin sztuki jak malarstwo, rysunek,grafika oraz konserwacja zabytków. W swoim dorobku ma wiele wystaw indywidualnych oraz zbiorowych w Polsce jak i za granicą (Włochy, Holandia, Słowacja, Polska). W dziedzinie konserwacji zabytków, wśród licznych realizacji należy wyróżnić: konserwacja polichromii z poł. XIX wieku w cerkwi prawosławnej w Komańczy, rekonstrukcja XVIII wiecznego ikonostasu w cerkwi grekokatolickiej w Komańczy. Do ciekawych realizacji konserwatorskich należy odrestaurowanie zespołu ikon w klasztorze prawosławnym w Jabłecznej, w Muzeum Okręgowym w Białej Podlaskiej oraz współudział w konserwacji zespołu ikon przygotowanych do wystawy w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku pod nazwą Ikona Karpacka."

piątek, 6 czerwca 2014

Póki serce nie ucichnie, myśl nie zgaśnie - o poezji Ludomira Mazeli



19 maja w auli Domu Nauczyciela odbyło się spotkanie literackie poświęcone twórczości Ludomira Mazeli - wybitnego poety, polonisty wieloletniego dyrektora Szkoły Podstawowej nr 4 w Gorlicach.

Wydarzenie to zrealizowane zostało dzięki staraniom Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Nowym Sączu Filia w Gorlicach przy współpracy gorlickiego Młodzieżowego Domu Kultury oraz Miejskiego Zespołu Szkół nr 4 w Gorlicach. Honorowym gościem spotkania był prof. dr hab. Janusz Pasterski z Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego, autor przedmowy do jednej z książek Ludomira Mazeli. Gości powitała Maria Cieśla – kierownik biblioteki zaś spotkanie prowadziła Małgorzata Janusz-Nowicka - bibliotekarz, pedagog, animatorka kultury.

 

Ludomir Mazela urodził się 14. XI. 1928 roku w Dąbrowie pod Grodnem. Dzieciństwo i lata szkolne spędził w okolicach Radomska. Okres wojny przeżył na Polesiu oraz na Podlasiu - najpierw pod okupacją sowiecką – a od 1941 roku hitlerowską w tzw. Ostland. Naukę zdobywał na kompletach tajnego nauczania. Po wojnie zdał maturę w liceum humanistycznym, a następnie podjął pracę w szkolnictwie. Od 1955 roku związał się z Ziemią Gorlicką. Studia polonistyczne odbył w Krakowie i Kielcach. W latach 1964 – 1979 pracował na stanowisku dyrektora ówczesnej Szkoły Podstawowej nr 4 w Gorlicach gdzie wykształcił wiele pokoleń młodzieży. Obecnie jest na emeryturze. Przez wiele lat poeta współpracował z redakcją Kwartalnika Gorlickiego, w którym zamieścił wiele swoich wierszy oraz tekstów o charakterze publicystycznym.

Ludomir Mazela publikował swe utwory na łamach wielu pism literackich; zaś dzięki staraniom Młodzieżowego Domu Kultury oraz władz Miasta i Powiatu Gorlickiego opublikował następujące pozycje książkowe: Więc ogarnę was wszystkich, projekt okładki: Bartłomiej Belniak, posłowie: Paweł Nowicki, Tuchów 2008; Wiersze. Opowiadania, projekt okładki: Bartłomiej Belniak, posłowie: Paweł Nowicki, Tuchów 2009: " Ziemi Gorlickiej Szkice z lat 1990-2009, wstęp: Janusz Pasterski, Projekt okładki: Bartłomiej Belniak, współpraca redakcyjna: Paweł Nowicki, Tuchów 2010.

Poezja Ludomira Mazeli - na wskroś liryczna ma zarazem charakter głęboko intelektualny i jest pełna odniesień do światowego dziedzictwa literatury. Poeta mieszka w Zagórzanach koło Gorlic, pozornie na uboczu, z dala od zgiełku współczesności, ale jako prawdziwy humanista pozostaje mieszkańcem wielkiej biblioteki świata.

Z uwagi na stan zdrowia poeta nie przybył na spotkanie, jednak przesłał list adresowany do wszystkich zaproszonych gości, w którym przekazał swe serdeczne życzenia i podziękowania. List ten odczytany został na początku, po czym zgromadzona publiczność usłyszała wykład profesora Janusza Pasterskiego poświęcony twórczości Ludomira Mazeli. Następnie uczennice pod kierunkiem pani Ewy Bugno wyrecytowały kilka utworów poety a także omówiły projekt gry ulicznej związanej z miejscami, które były mu szczególnie bliskie. Ich wystąpieniu towarzyszył pokaz slajdów przedstawiających zdjęcia z historii szkoły oraz uczniowskich publikacji poświęconych bohaterowi spotkania. Później zaprezentowany został film pochodzący z archiwum Regionalnej Telewizji Gorlickiej zrealizowany przez Edwarda Wresiłę i Pawła Nowickiego, ukazujący sylwetkę Ludomira Mazeli.

Małgorzata Janusz-Nowicka przedstawiła prezentację multimedialną, ukazującą bibliografię twórczości poety. Opracowanie to będące rezultatem kwerendy bibliotecznej dokonanej przy współpracy bibliotek pedagogicznych z Rzeszowa i z Nowego Sącza ukazało zapomniane i praktycznie nieznane dotąd szerszemu odbiorcy wydania utworów Ludomira Mazeli. Na wyświetlonych slajdach ujrzeć można było skany czasopism literackich, w których autor publikował swoje wiersze już na początku lat 60 tych. Wśród nich znalazły się między innymi: "Almanach Poezji Rzeszowskiej", czasopismo literackie
"Kamena", rzeszowski tygodnik literacki "Profile", nowosądeckie pismo "Dunajec". Jak dowiedzieliśmy się, w antologii zatytułowanej Strofy o górach wydanej pod redakcją Jacka Kolbuszewskiego, wiersze Ludomira Mazeli znalazły się obok utworów Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza Jerzego Harasymowicza czy Zbigniewa Herberta.

W dalszej części spotkania wystąpili recytatorzy z Młodzieżowego Domu Kultury w Gorlicach pracujący pod kierunkiem pani Dominiki Kubali, na koniec zaś Bogusław Diduch, Mirosław Bogoń i Tomasz Kubala zaśpiewali dwa utwory skomponowane do tekstów Ludomira Mazeli. Autorem muzycznej aranżacji obydwu piosenek jest Bogusław Diduch.

Paweł Nowicki

wtorek, 6 maja 2014

Krzysztof Ligęza - Trees – Shadows – Dreaming


Trees - Shadows – Dreaming, a solo exhibition of thephotography of  Krzysztof Ligęza[1] opened on 10th of January 2014 in the Karwacjans and Gladysz's Manor – the City Museum of Gorlice. 

Krzysztof Ligęza, Delfin
 


Krzysztof Ligęza's photographs, as we have seen in the Professor Włodzimierz Kunz exhibition room, are a result of careful observation of nature, an expression of delight and philosophical astonishment of the world. The wild nature in the artist's photography is a testament of truth about human existence in the cosmic universe, but the starting point of his search is Nature - physis. The drama of Ligęza's images is built using a romantic set of means of expression. We see some stone buildings, lightning tearing the sky, rushing rivers, a sea shore during the tide phase, wavy lines of a mown field. In turn, the trees associated with the ancient cult, photographed in infrared, show their amazing, ghostly outlines.

The interpretations by Krzysztof Ligęza resemble the points of view of the first philosophers - the pre-Socratics, for which as we know, there was no clear distinction between the animate and inanimate; and also questions nature – physis did not remain in opposition to the sphere, which today we call humanities. Thales and Heraclitus were not naive physicists by today's notion of science, but they faced the great mystery – the problem of human nature which appeared to them as bound up with the mystery of the cosmos. Flowing water, lightning, rocky coastlines, the unknown cause of the tides of the sea, aroused fear and surprise, as well as a sense of transience and the inevitability of death. The questions that we view separately today, the Greeks merged into one stream – philosophia – the source of the later science.


Perhaps the artist's earlier admiration of the writings of Stanisław Lem[1] corresponds with his creative attitude, in which he takes existential themes, starting from the image of the world of nature.


One of the questions that K. Ligęza asks concerns what the reality given to us in sense of perception really is. We know that the image of the world that we perceive in our daily experience, from the point of view of neuroscience is an illusion. The science confirmed the topic of investigation of Democritus about the so called secondary qualities. The content of visual experience, such as e.g. colour, is not inherent to things, but is the result of the work of our senses. The impression of red is a result of our eyes response to light waves of a certain length reflected on the object - an image which is a product of the brain, not an "objective" feature of the things of their own. There are also processes so fast that the eye does not register their different phases, while others are so slow that we do not recognize their movement[2]. This raises the question of whether the image which was made as a result of long exposure, or a picture which recorded an instantaneous moment of the process - in both cases, looking beyond the response of the human eye - is more "real" than our daily, familiar perception?


Thus, the photograph, which in a "mechanical" way captures what surrounds us, is the "print" of the world no less legitimate than the image generated by our natural perception. But what is the reality an sich? A photographic work entitled Dolphin, which represents a wave of the swollen White River, shows a shape resembling the back of the marine mammal. But what does the flowing water "really" look like? Under the microscope, it would be a swarm of molecules; in the image taken from a satellite we would probably see a gray ribbon looking like... a snake?


Many people think that the painter has more creative freedom when starting work on a white ground, putting the first patch, outlining the direction...The Photographer selects the "ready" element, "framing" the existing shape of the world. However, his work does not rely on a simple production of "prints". The art of photography reflects the selective and projective way of how our cognitive processes work – we always skip something and in relation to the background of what is actually irrelevant, we recognize a clear, fixed structure. Also – as we remember e.g. from Gestalt psychology – by starting with the fragments we "guess" a continuation – a form. So the subject that we see in the present now, arrives later in the halo of memories, also leans towards the future, and in the perspective of expectation and hope of a some sort of sequel, it exists whenever we summon it.

Do we start in our lives from a ”clean slate” since the T=0 moment? After all, being already inside some story, thrown in context, we find targets recognized by others, or we encounter obstacles that we have to bypass or integrate into the content of our future life.


Observing the works exhibited in Gorlice it can be concluded that Krzysztof Ligęza is close to the baroque way of understanding art: cognitive anxiety, motifs of awake and dreaming. The Artist seems to penetrate that which is hidden beneath the surface of everyday experience; a shadow play, light drawing out from behind the unclosed door. In his works we can see references to the experiences of writers and philosophers – Pedro Calderon de la Barca and his drama Life is a dream, The Republic of Plato along its famous cave motif and even The Matrix movie, indicating metaphors that suggest fictionality of the world as perceived by the senses. The Author by his works, seems to admit that today’s popular estetics of the uncanny, which derrives from Romantism, touch in him these strings of human sensitivity; and the areas of creative imagination, in which everything hidden, mysterious and dangerous is fascinating, and sometimes more interesting than the reality depicted in the light of day in the serenity of Renaissance symmetry ...



Paweł Nowicki


translation:

Sue Darville






[1]               The great Polish writer, who in his works, filled by science-fiction repository, moves deeply humanistic issues.  Scientific hypothesis was for Lem a material, part of the literary matter. Despite the author's outspoken rationalism, in his writings we can find places, where the naturalistic voice of the narrator weaves Gnostic or Kabbalistic threads, in the context of the SF hypotheses(e.g. Professor Donda; Memoirs Found in a Bathtub seems to be a travesty of Kafka's novels). The literary image built in such a way is an intertextual play with the reader. Philosophy served similar function in the works of Borges.
[2]    Clive S. Lewis in one of his books wrote that the angels live among us, but they move so fast that we are unable to notice them.






[1]    Krzysztof Ligęza (b. 1979) – studied at the Pedagogical University of Krakow, Poland. His degree work was about literature of Stanisław Lem. He lives and works in Wyskitna, to which he came back from the United Kingdom, where he worked and lived for the last few years. The landscape is a favourite area of his creative activities. His works were presented during a few solo and group shows in Poland and the United Kingdom: Presence among the absent (Gorlice, 2013); Land-scapes (Kraków, 2012); Biennial of the Mountain Photography (Jelenia Góra, 2012); Romantic (Kraków, 2012); The iconosphere of non-obviousness (Rabka-Zdrój, 2011); Landscape Photographer of the Year 2010 (London, 2010); Wanderlust Travel Photo of the Year 2009 (London & Birmingham, 2010).